Wiktoria Filipowska
– Nadal nie uważam, by był to dobry
pomysł. – Elena mocniej ścisnęła ramię męża, ale ten posłał jej tylko zdawkowe
spojrzenie. W takich chwilach jak te, Ariel był przede wszystkim królem,
dopiero potem ukochanym mężczyzną.
– Najdroższa, wiesz doskonale, że
sprawa jest bardzo poważna i należy zrobić wszystko, by jak najszybciej dotrzeć
do prawdy.
– Oczywiście – odparła królowa.
Starając się nadążyć za długimi krokami męża, musiała prawie biec. W głębi
duszy złościła się, że wspomniała ukochanemu, iż ranna smoczyca zaczęła
rozmawiać. Sądziła, że Ariel da chorej jeszcze trochę czasu, a potem rozkaże
hrabiemu przeprowadzić dogłębne śledztwo. Ale nie, on odsunął dokumenty, które
właśnie przeglądał i rzucił krótko:
– Zobaczmy, z kim mamy do czynienia.
– Ruszył do wyjścia.
Dogoniła go dopiero w połowie
korytarza.
– Dziewczyna nie czuje się jeszcze na
siłach, by rozmawiać – zaczęła ostrożnie.
– Twierdziłaś, że zaczęła mówić…? –
dociekał.
– Owszem, ale jej stan psychiczny
pozostawia wiele do życzenia.
– Potrafi wypowiedzieć kilka prostych
słów? – zapytał, nie zwalniając kroku.
– Tak, ale...
– W takim razie jest gotowa ze mną
porozmawiać. – Głos Ariela nie pozostawiał wątpliwości, że Elena nie jest w
stanie wpłynąć na zmianę jego zdania.
– Obawiam się, że ją wystraszysz –
zauważyła przytomnie.
– Nie mam takiego zamiaru, a zresztą,
nawet jeśli się wystraszy, dobrze jej to zrobi. Na bogów! Jestem królem i nie
zamierzam trząść się przed jakąś dzierlatką. Dziewczyna musi zacząć
współpracować, w przeciwnym razie jeszcze dziś każę wyrzucić ją z zamku.
– Och! – zaperzyła się władczyni,
szczypiąc mężowski rękaw. – Nie zrobisz tego.
– Przeciwnie, ukochana. – Smok posłał
żonie stanowcze spojrzenie. – Ta kobieta może być najzupełniej w świecie
niewinna, ale też może stanowić dla nas śmiertelne zagrożenie. Mam ci
przypomnieć, że próbowano zabić naszego syna? – W głosie króla pojawiła się
złość i Elena wiedziała, że nie wytarguje więcej czasu dla Heleny.
– Dobrze, ale bądź delikatny –
szepnęła, kiedy drzwi prowadzące do infirmerii otwarły się przed nimi. Stojący
po bokach rycerze patrzyli prosto przed siebie, udając, że nie słyszeli wymiany
słów pomiędzy monarchami.
– Od kiedy to uważasz mnie za
potwora? – burknął Ariel. Król zdawał się nie dostrzegać osób zgromadzonych w sali.
Chorzy za swoimi parawanami i sanitariuszki zatrzymywali się w miejscu, dygając
pośpiesznie lub chociażby skłaniając głowy przed monarchą. Widok ich Wysokości
w izbie chorych był rzadkością.
– Mój panie... – Przed Arielem i
Eleną zatrzymał się uzdrowiciel. Mężczyzna zgiął się w głębokim ukłonie. Jego
twarz była spocona ze strachu, a pot płynął stróżkami po jego policzkach. – To
zaszczyt móc cię widzieć tutaj.
– Naprawdę? – Ariel zmarszczył brwi.
–Jestem królem, mam prawo tu być. Odmawiasz mi go? A może dziwisz się, że
interesuję się losem skrzywdzonej kobiety?
Werek zmieszał się jeszcze bardziej.
– Nie, mój panie, jestem tylko
oszołomiony twoim widokiem. Królowa Elena bardzo dobrze opiekuje się
dziewczyną.
– Wiem o tym – odrzekł władca,
mijając uzdrowiciela i kierując się do miejsca, gdzie stało łoże smoczycy.
Medyk podreptał za monarchami. Spocone dłonie wycierał ukradkiem w kaftan.
Kobieta siedziała na szerokim
parapecie, szczupłymi ramionami oplatając podkulone nogi. Zamyślonym wzrokiem
spoglądała przez okno, obserwując biegające wśród zieleni dzieci. Gwar ich
głosów niósł się echem wśród kamieni. Zajęta własnymi ponurymi rozmyślaniami
nie zauważyła przybycia monarchów, dopóki Werek jej nie zawołał.
– Złaź natychmiast i się pokłoń. Król
przyszedł cię odwiedzić. – Uzdrowiciel mówił szybko, starając się ukryć rosnące
zdenerwowanie i jednocześnie podkreślić swoją pozycję na dworze.
Helena faktycznie odwróciła głowę. Ze
zmarszczonymi brwiami spojrzała na medyka. Nie darzyła dziwacznego człowieka
nawet odrobiną zaufania. Miał rozbiegane oczy i, kiedy z nią rozmawiał, zawsze
miała wrażenie, że wykorzysta wszystko, co mu powie, przeciwko niej. Nie lubił
jej, tego była absolutnie pewna. Tak więc milczała, dla swojego bezpieczeństwa
i dla innych.
Jedyną osobą, której ufała, była Jej
Wysokość. Zdawała sobie sprawę, że działo się tak dlatego, że królowa smoków
była po prostu uosobieniem dobroci, miała jednak w sobie coś jeszcze: jakąś
siłę i upór, którego Helena nie posiadała. Władczyni zdradziła jej co nieco ze
swej przeszłości, a służki dodały resztę. Teraz już wiedziała, że monarchini
nim stała się żoną Ariela, była więziona w Przeklętej Górze przez złego demona.
Setki lat znosiła tortury, którym poddawał ją stwór. Mimo to przeżyła i choć do
dziś dnia nosiła na sobie piętno tych zdarzeń, a w sercu ciągle ożywały
wspomnienia, była silniejsza niż ktokolwiek inny na Siódmym Lądzie.
Czy chciała tego, czy nie, Helena
czuła jakąś więź łączącą ją z królową. Nie potrafiła tego jeszcze nazwać i choć
broniła się, jak tylko mogła, ciemnowłosa Elena skradła jej serce. Tym bardziej
bolała ją myśl, że miała tak mocno skrzywdzić tę kobietę.
– Heleno... – Głos zabrała królowa i
dziewczyna z cichym westchnieniem opuściła nogi na podłogę. Ostrożnie stanęła
na zimnych kamieniach, wyprostowując się przed smoczym królem i jego żoną.
Trwało to ledwie chwilę nim zgięła się w ukłonie, ale wiedziała, że władca
zauważył, jak bardzo była wysoka i że jej ciało posiadało wszystkie cechy
określające smoczego wybrańca: począwszy od wzrostu, poprzez kolor włosów,
oczu, kształt kości policzkowych i ramion.
– Wasze Wysokości – powiedziała,
dygając.
– Wiesz, kim my jesteśmy, ale my nie
znamy cię ani trochę! – zaczął ostro Ariel. Oblicze króla było poważne, brwi
ściągnięte, spojrzenie skupione na młodej kobiecie.
Zmieszanie odbiło się na twarzy
Heleny. Odruchowo uciekła wzrokiem do władczyni, szukając u niej pociechy.
Królowa milczała i Helena wpadła w panikę, że za chwilę jej życie dobiegnie
końca. Jego Wysokość nie był w dobrym humorze, a przynajmniej takie sprawiał
wrażenie. Wyglądał co prawda dość typowo, jak każdy inny smoczy wybraniec, i
chociaż w tej chwili w jego zielonych oczach nie płonął ogień, wiedziała, że
był zły.
– Helena, mój panie – powiedziała
ostrożnie. Ze wszystkich sił próbowała zapanować nad drżeniem głosu i miała
nadzieję, że się jej to udało.
– A dalej? – Brwi monarchy uniosły
się lekko. – Z jakiego rodu pochodzisz? Gdzie są twoje korzenie?
– Nie ma nic więcej – odrzekła,
rumieniąc się. Nie lubiła rozmawiać o przeszłości. Była bękartem bez ojca i
matki.
– Werek, zostaw nas – powiedział
król, nie spoglądając nawet na uzdrowiciela. Medyk chciał coś jeszcze dodać,
znaleźć wymówkę, by pozostać w pobliżu dziewczyny, otwierał już nawet usta, ale
widząc zaciśnięte pięści króla, zmienił zdanie. Ostatecznie ponad wszystko był
tchórzem. Potrzeba rozszyfrowania pochodzenia smoczycy przegrała z instynktem
przetrwania. Prędzej czy później wieści o kobiecie i tak obiegną zamek, wtedy
powie Irminowi, co usłyszał.
– Jak sobie życzysz, panie – odparł
pokornie, wycofując się chyłkiem.
– Jesteś podrzutkiem? – zapytał król,
gdy tylko uzdrowiciel się oddalił. Uwadze władcy nie uszedł fakt, że na twarzy
kobiety pojawiła się ulga, kiedy medyk pozostawił ich samych.
– Chyba tak – rzekła z wahaniem. –
Wieśniacy znaleźli mnie nad brzegiem morza. Moja matka chciała oddać mnie
wodzie. – Jakże wiele razy w swoim życiu wypowiadała te słowa… Ale nigdy dotąd
nie bolały ją tak bardzo jak teraz. Co innego przyznać się do bycia wyrzutkiem
wśród buntowniczych smoków, gdzie prawie każdy coś ukrywał, gdzie większość
porzuciła rodziny lub bliskich. Tu, przed tymi szlachetnie urodzonymi ludźmi,
czuła się prawie naga.
– Jesteś smoczym wybrańcem; rzadko
zdarza się, by tak wyjątkowe dziecko matka chciała porzucić, nawet jeśli jest
bękartem. – W głosie króla nie było słychać potępienia, raczej chłodne
stwierdzenie faktów. Jak na ironię losu, Helena zgadzała się ze słowami
monarchy. Sama nieraz zastanawiała się, dlaczego rodzicielka ją porzuciła. Jako
smocze dziecko cieszyłaby się szacunkiem w każdej, nawet najuboższej wiosce.
– Nie mam pojęcia, mój panie. Może nie
wiedziała, kogo urodziła, a może po prostu hańba była większa niż więź
rodzicielska. – Każde wypowiadane słowo bolało, niczym rany, które zadawał jej
Favien. Jednak tym razem to władca zdzierał z niej warstwę po warstwie.
– O ojcu również nic nie wiesz? – Do dyskusji
włączyła się królowa. Elena puściła ramię męża i wyraźnie spokojniejsza usiadła
na drewnianym krześle. Splótłszy dłonie na kolanach, spojrzała na dziewczynę.
Helena przełknęła ślinę. Król
przyszedł ją przesłuchać, dotarło do niej. Nawet jeśli nie odbywało się to w
więziennej celi, tylko w infirmerii, taki właśnie miało podtekst. Jedynym
wyjątkiem była obecność królowej, która wyraźnie usiłowała załagodzić charakter
rozmowy.
– Mój ojciec, jak mniemam,
uczestniczył tylko przy moim poczęciu – odrzekła zgodnie z prawdą.
– Nie masz żadnych podejrzeń, kto
może nim być? – dociekał władca.
Helena szybko pokręciła głową.
Doskonale wiedziała, o co chodziło monarsze. Kolor włosów i oczu smoki
zazwyczaj dziedziczyły po ognistym przodku. Niestety ona nie miała pojęcia, do
kogo była podobna. Czarne włosy i ciemne oczy, wielu mężczyzn takie miało. Może
gdyby wyglądała trochę inaczej, łatwiej odszukałaby rodziciela. Prawda jednak była
taka, że wcale za nim nie tęskniła. Porzucił ją tak samo jak matka, choć równie
prawdopodobne, że nie miał nawet pojęcia, iż powołał ją do życia.
– Jestem bękartem, mój panie –
stwierdziła głosem wypranym z wszelkich emocji. Starając się dodać sobie nieco
odwagi, uniosła podbródek wyżej.
– Dziecko nie prosi się na ten świat,
Heleno… – W głosie królowej pobrzmiewała jakaś melancholijna nuta. – Kiedy
jednak już się zjawi, należy się nim zająć. Ty wyrosłaś na urodziwą i silną kobietę.
Masz dobre maniery i poprawnie się wyrażasz, zatem los postawił na twej drodze
dobrych ludzi.
Ponownie skinęła głową. Jeszcze kilka
tygodni temu biłaby się w piersi, twierdząc, że tak właśnie było. Agatte i
Tollesto okazali jej wiele serca. Jednak dziś nie była już tego taka pewna.
Gdyby przywódczyni smoków kochała ją, tak jak to deklarowała, nie pozwoliłaby
swemu synowi tłuc jej na śmierć.
– Wieśniacy zabrali mnie do swej
osady i tam spędziłam pierwsze lata życia. Jednak w miarę jak rosłam, zdawali sobie
sprawę, że nie potrafią zapanować nad kimś takim jak ja. – Kłamstwo gładko
przeszło przez jej usta. Prawda była taka, że nim skończyła dziesięć lat,
większość wieśniaków bała się do niej podejść. Jeszcze nie potrafiła przybrać
smoczej skóry, ale siła, jaką dysponowała, i zmienność jej charakteru
przerażała wszystkich. Chłopi szeptali pomiędzy sobą, radząc jak najszybciej
wygnać ją z osady. Dowiedziawszy się o tym, odeszła, nim wprowadzili swoje
zamiary w czyn. Na pustkowiach spędziła kilka tygodni, szukając pożywienia,
marznąc w zimne noce i głodując za dnia. Wtedy na jej drodze stanęła Agatte.
Smoczyca od pierwszej chwili wiedziała, z kim ma do czynienia. Zabrała
dziewczynę do Awer i tam przedstawiała hrabiemu. Potężnej postury smok z
warkoczem grubych włosów i niskim głosem zdawał się małej dziewczynce potworem
z koszmarów. Jednak dni mijały, a ona zrozumiała, że ten mężczyzna miał też
inną twarz: potrafił być czuły i delikatny, kiedy jednak trzeba, stanowczo
egzekwował swoją wolę.
– Oddali cię smokom? – dociekał
Ariel, a bruzda na czole władcy pogłębiła się.
– Pierwszym, jakich napotkali –
ponownie skłamała.
– Z północy? – Niewypowiedziane
ostrzeżenie zabrzmiało w głosie monarchy.
– Byłam tylko dzieckiem i było mi
obojętne, kim są, chciałam tylko żyć – stwierdziła.
– Twoi opiekunowie służyli hrabiemu
Tollesto? – dociekał władca, a ona poczuła, że zimny pot spływa po jej plecach.
To pytanie wisiało w powietrzu od samego początku. Tak samo jak to, czy
przybyła tu, mając wrogie zamiary. Jedno i drugie było prawdą.
– Mój przybrany ojciec zginął w
Dolinie Ciszy.
Ariel nie wyglądał na
usatysfakcjonowanego tą informacją.
– Zdajesz sobie sprawę, że stawia cię
to w złym świetle?
– Kochany, to wcale nie oznacza, że
Helena przybyła tu, by nas skrzywdzić. – Elena usiłowała się wtrącić, ale Ariel
nie dał jej dojść do głosu.
– Tego nie powiedziałem. Twierdzę
jedynie, że nie możemy w pełni jej zaufać – odparł cierpko, po czym ponownie
skupił wzrok na obcej smoczycy. Ta zaś była bledsza niż jeszcze kilka chwil
temu.
– Mój panie – rzekła, wolno cedząc
słowa. – Nigdy nikogo nie zabiłam, nigdy też nie życzyłam Waszej Wysokości
śmierci, to sprzeczne z moją naturą.
Po twarzy Ariela przemknął ledwie
dostrzegalny uśmiech. Zniknął jednak zbyt szybko, by smoczyca mogła uznać go za
oznakę sympatii.
Król milczał kilka chwil, analizując
słowa młodej kobiety. W końcu, ociągając się, powiedział:
– Tego się trzymajmy, a czas pokaże,
jak wiele prawdy jest w twoich słowach. Musisz jednak wiedzieć, że nie okażę
łaski nikomu, kto ośmieli się podnieść rękę na moich bliskich. Spróbuj mnie
oszukać, a umrzesz straszliwą śmiercią.
***
W karczmie zawsze było głośno i
tłoczno. Krótkich chwil spokoju można było doświadczyć tylko nad ranem, kiedy
większość gości zapadała w głęboki sen po nocy spędzonej na piciu, a podróżni,
którym dopisało szczęście i zdołali znaleźć wygodne łoże na pięterku, nie
zdążyli jeszcze wstać.
Przed świtem tylko służące chodziły
po izbie, znosząc brudne naczynia, ścierając zarzygane blaty, ustawiając ławy i
krzesła na swoich miejscach. W kuchni kucharze i ich pomocnicy uwijali się jak w ukropie. Świeżo upieczone bochenki chleba wykładano z pieca,
wynoszono sery z piwniczek i nastawiano aromatyczne zioła na herbatę. Trwały również
gorączkowe dyskusje nad ustaleniem dziennego jadłospisu. Wśród tej cichej
krzątaniny nikt nie zauważył przybycia wysokiego rycerza. Mężczyzna wszedł do
głównej sali i, stawiając cicho kroki niczym drapieżnik, którym w istocie był, zbliżył
się do lady i czekał. Kątem oka omiatał izbę, sprawdzając, jak wielu pijanych
wojowników drzemało w kątach. Szczęściem nie było ich dzisiaj zbyt wielu.
Karczmarz pojawił się chwilę później.
Był to tęgi mężczyzna, niewysokiego wzrostu, przez co jego tusza zdawała się
jeszcze bardziej widoczna. Bystre oczy ledwie widoczne wśród tłustych policzków
i sumiastych wąsów, bacznie wpatrywały się w przybysza.
– Irmin – powiedział, szybko łapiąc
oddech. Wielki brzuch gospodarza zatrząsnął się gwałtownie. – Dawno cię u nas
nie było.
Zbrojny skinął tylko głową. Już na
pierwszy rzut oka widać było, że dobry nastrój opuścił go dawno temu. Zmarszczone
czoło i groźnie zaciśnięte szczęki nie wróżyły niczego dobrego.
– Czy ty nigdy nie śpisz? – ciągnął
gospodarz.
– Smoki nie potrzebują wiele snu –
odburknął przybyły. Mężczyzna powoli ściągnął czarne rękawiczki. Palce miał
długie, zgrubiałe od miecza. Położył rękawice na blacie. W jego spojrzeniu nie
było gniewnych błysków, ale ciało mężczyzny emanowało dziwnym napięciem, co
karczmarz wyczuwał bezbłędnie. Żyjąc w mieście, w którym smoków jest więcej niż
ludzi, takie zachowanie należało zawsze dostrzegać. Tylko to mogło uratować
życie i zapewnić powodzenie w interesach.
– Czym mogę ci służyć, panie? –
zapytał. – Wczesne śniadanie? Właśnie wyjmujemy chleby z pieca...
– Później – przerwał mu smok. Po
twarzy mężczyzny przemknął cień. – Chcę napić się wina – dodał, a karczmarz już
wyciągał dzban.
– Usiądź sobie, panie, zaraz podam
napitek.
Smok obrzucił salę pogardliwym spojrzeniem.
Służki ciągle jeszcze sprzątały po nocnych szaleństwach. Przez szeroko
pootwierane okna wpływało świeże powietrze, przepędzając zapach wymiocin.
Ciągle jednak kilku mocno podpitych jegomościów spało na ławach.
– Wolałbym miejsce na uboczu – odparł,
krzywiąc się, a karczmarz szybko podłapał jego słowa.
– Oczywiście, mój panie – powiedział,
dając jednocześnie znać służącej, by podeszła do kontuaru. – Jule, czy któraś z
izb jest już uprzątnięta? – zapytał, mierząc kobietę uważnym spojrzeniem.
Dziewka wytarła mokre dłonie w fartuch. Ukradkiem sprawdziła również, czy włosy
nie wyślizgują się jej spod czeka. Była to niemłoda niewiasta, od wielu lat ciężko
harująca w gospodzie. Nadal jednak nie można było odmówić jej urody, a
dzieciska, które urodziła w międzyczasie, również nie popsuły jej figury.
– Dębowa będzie gotowa – rzekła,
łypiąc na smoka. Podobał jej się. Nie pierwszy raz go tu widziała, chociaż
dotąd nie miała okazji być z nim tak blisko. Zazwyczaj jemu podobni siadywali
gdzieś z boku lub też żądali osobnych izb, rzadko też brali sobie dziewki do
towarzystwa. Ich gusty były dużo bardziej wyrafinowane niż zwykłych zbrojnych.
Nie miała pojęcie, jak miał na imię i raczej nie odważyłaby się go o to spytać.
Typowy dla gwardzistów królewskich czarny strój kontrastował z jego jasnymi
włosami, nadając twarzy mężczyzny jeszcze bardziej przerażający wygląd.
Karczmarz pchnął w stronę kobiety
tacę z winem i półmiskiem sera.
– Zaprowadź rycerza – huknął, a
służąca tylko skinęła głową.
– Za mną, mój panie – odezwała się,
ruszając przed siebie. Mężczyzna nic nie powiedział, słyszała jednak jego kroki
tuż za plecami. W długim korytarzu zdawały się zagłuszać wszystko inne dookoła.
Kobieta nie przejęła się bynajmniej niecodziennym towarzyszem. Z niejednym
tęgim zabijaką miała już do czynienia, więc ten tutaj nie stanowiłby dla niej
żadnego wyjątku. Z tą myślą pchnęła ciężkie drzwi prowadzące do niewielkiej
sali i, sprawdziwszy, czy wszystko jest jak się należy, weszła do środka. Smok
podreptał za nią.
Postawiła tacę na stole, nalewając
wina do miedzianego pucharu. Podała kielich wojownikowi i czekała na dalsze
dyspozycje.
Rycerz usiadł w fotelu i przechylił
naczynie, wolno sącząc trunek. Nie uszło jej uwagi, że przyglądał się jej
łakomie. Jednak słowa, które wypowiedział do niej, pozbawiły ją nadziei, że
pozwoliłby się jej dotknąć.
– Wkrótce przyjdą tu moi przyjaciele.
Dopilnuj, by trafili do sali i zadbaj, aby nikt nam nie przeszkadzał – rzucił.
Skinęła głową, skrywając głęboko w
sercu rozczarowanie.
– Idź już – dodał, wypędzając ją z
izby.
Irmin upił kolejny łyk wina, leniwie
patrząc jak kobieta opuszcza salę. Wyglądała ładnie i schludnie, choć nie była
już młódką. W jej ruchach ciągle jednak krył się swego rodzaju powab, jakaś
miękkość i głęboko skrywana namiętność. Korciło go, by przywołać ją do siebie,
kazać zadrzeć spódnicę. Nie sądził, by się opierała, możliwe, że nawet okazałaby
się wyjątkowo chętna. Niestety, on miał pilniejsze sprawy na głowie niż
pieprzenie służących.
Czas naglił, a im dłużej zwlekali,
tym mniejsze były ich szanse na zwycięstwo. Pierwsza próba okazała się
nieudana, jednak teraz pojawiły się nowe możliwości i zamierzał zrobić
wszystko, by z nich skorzystać.
Kroki w korytarzu sprawiły, że
odstawił puchar. W progu pojawiła się najpierw jasnowłosa głowa Romy –
miejscowego kupca bławatnego, a potem reszta jego szczupłego ciała. Był to
niski mężczyzna o bystrych oczach i niesamowitej smykałce do interesów. Wszedł
do środka, zajmując miejsce na ławie obok Irmina, uprzednio wymieniwszy ze
smokiem zdawkowy uścisk dłoni.
Kolejni, którzy weszli do izby, byli
mieszczanami. W ten lub inny sposób świadczyli różnego rodzaju usługi dla
poddanych króla, ale tylko jeden z nich był smokiem – Guwes. Mężczyzna
przywitał się serdecznie z Irminem i usiadł obok niego.
– Co się dzieje? – zapytał bez chwili
zwłoki. – Mam nadzieję, że coś istotnego, skoro nas tu ściągnąłeś.
– Gdyby było inaczej, nie wołałbyś
nas chyba o tak wczesnej porze? – dodał Zoran. Elf prowadził niewielki sklep z
bronią, a jego sprzedawane przez niego łuki okryły się sławą w niejednej
bitwie.
Irmin zbył ich komentarze machnięciem
ręki.
– Nie lubię tracić czasu na czcze
pogaduszki – zagrzmiał, spoglądając w twarze przybyłych. – Chyba znacie mnie na
tyle dobrze, by to wiedzieć.
– Zatem co tym razem się wydarzyło? –
ponownie wtrącił się Guwes. – Zdajesz sobie chyba sprawę, że musimy ograniczyć
spotkania. Coraz trudniej poruszać się niezauważonym po mieście. Białowłosy ma
wszędzie swoich ludzi.
Pod skórą twarzy Irmina przemknął
ogień.
– Lord Kiral nieustannie węszy i
wypytuje – stwierdził cierpko. – W zamku zrobiło się cicho i smętnie; nie ma
tańców, śmiechów, ucztowania. Służące siedzą wieczorami w swoich izbach miast
zabawiać rycerzy.
– A dziwi cię to? – zaśmiał się Roma.
– Podobno lord z Karez nie znosi kobiet, czemu więc miałby pozwolić, by zbrojni
bawili się wieczorami?
– Nieustannie węszy w koszarach –
ciągnął Irmin, nie zwracając uwagi na mężczyznę. – Gdy nie wypytuje wojowników,
to ten gówniarz Nataniel nieustannie kręci się po korytarzach.
– Czy prawdą jest, że do komnat
królewskich nie można się dostać? – zapytał Sarek, kupiec handlujący
przeprawami.
Irmin potaknął głową.
– Kiedyś komnat władcy pilnowało
kilkoro wartowników, teraz całe zachodnie skrzydło, gdzie mieszczą się
sypialnie pary królewskiej i ich dzieci, jest zamknięte.
– Zmarnowaliśmy swoją szansę –
zauważył przytomnie Roma. – Gdybyśmy wtedy wysłali więcej ludzi, może już
byłoby po wszystkim.
– Prawda – poparł kupca Guwes. –
Dwóch z łatwością poradziłoby sobie zarówno z księciem, jak i z Natanielem.
– Bzdura! – warknął ostrzegawczo
Irmin. – Już o tym rozmawialiśmy, a wy ciągle swoje. Ile razy mam powtarzać, że
wcześniej również pilnowano komnat rodziny królewskiej?! Wpuszczenie jednego
szpiega na korytarze kosztowało wszystkich wiele wysiłku, o dwójce nie mogło
być mowy.
– Za to teraz nawet mysz się nie
przeciśnie – skomentował złośliwie Roma.
– Jest inny sposób. – Wzrok Irmina
spoczął na twarzach zebranych.
Wszyscy jak na komendę przysunęli się
do smoka.
– Mów – nalegał Guwes. – Co też
wymyśliłeś? Przekupiłeś służki zamkowe?
Gwardzista pokręcił głową.
– Kobiety w zamku są lękliwe, a po
ostatniej napaści nie chcą rozmawiać z nikim obcym. Sądzę, że lord Kiral
skutecznie je nastraszył.
– Co więc chcesz zrobić? – dociekał
Zoran.
– Przez cały czas próbujemy zbliżyć
się do króla i może właśnie na tym polega nasz błąd? Może nie powinniśmy się tak starać? Mężczyzn
kręcących się po zamku łatwo wyłapać, ale kobiety... dwórki... – dodał
ostrożnie, wypatrując reakcji kompanów. – Dwórek nikt nie sprawdza.
Niezauważone kręcą się po korytarzach i chociaż trudno przeoczyć ich obecność,
nikt nie podejrzewa ich o złe zamiary.
– Chcesz wprowadzić tam kobietę? – W
głosie drugiego smoka pojawiło się niedowierzanie. – Mówiłeś, że się boją…
– Nie. Twierdziłem tylko, że służące
się boją i nie chcą współpracować. Dwórki to coś zupełnie innego.
Mężczyźni spoglądali po sobie, w
milczeniu analizując sytuację. Do tej pory ich wszelkie plany zakładały zabicie
króla i jego rodziny w sposób bardzo efektowny. Miały to być spektakularne
egzekucje, na tyle wyraźne i widowiskowe, by cały świat się o tym dowiedział.
Nigdy nie brano pod uwagę skrytobójczych misji.
– Może to i dobry pomysł – zaczął
ostrożnie Zoran. – Skąd jednak wziąć chętną niewiastę?
– Musi być piękna i inteligentna.
Głupiej dziewuchy królowa nie dopuści do siebie – dodał Roma.
– Zapominacie o najważniejszym –
wtrącił się Guwes. – Musi być świadoma tego, co ma zrobić. Zatem nie powinna lękać
się śmierci.
Irmin tylko słuchał i z lekkim
uśmiechem przyglądał się kompanom.
– A jeśli wam powiem, że otrzymaliśmy
niespodziewaną pomoc z północy? – powiedział, ściszając głos do szeptu. Jego
słowa spowodowały, że w izbie zapadła kompletna cisza.
– Północ nawiązała kontakt? –
wychrypiał Zoran, a oczy kupca zrobiły się wielkie ze zdziwienia. – Tak dawno
milczeli.
Irmin uśmiechnął się szerzej.
– Sytuacja bardzo się zmieniła –
odparł zagadkowo. – Kilka tygodni temu król wysłał poza granice Siódmego Lądu oddział
smoków. Cała sprawa objęta była zmową milczenia, ale parę dni temu powrócił
jeden ze smoków. Dowiedziałem się od moich informatorów z zamku, że gwardzista
opowiadał o chordach smoków hodowanych poza Kirragonią. Zapewniał również, że
widział na własne oczy syna Tollesto.
Siedzący przy stole mężczyźni
bezgłośnie wznieśli oczy do nieba, wypowiadając słowa modlitwy do przodków.
– Nareszcie – szepnął Zoran.
– Już straciłem nadzieję – dodał
Guwes.
– Gdzie on jest? Czemu nic się nie
dzieje? – dociekał Roma. – Czemu nie atakuje?
– Spokojnie, nie gorączkujcie się –
upomniał ich Irmin. Smok pochylił się do przodu i, opierając dłonie na blacie,
powiedział: – Nie jestem pewien, ale zdaje mi się, że przyszły król wrócił do
Kirragonii. Tylko czekać, aż da znać południowcom o swojej obecności.
– Skąd to wszystko wiesz? – Na czole
Guwesa pojawiła się pionowa bruzda. – Takie informacje trudno zdobyć.
Irmin spojrzał na drugiego smoka z
lekką kpiną.
– Dostaliśmy wiadomość od naszych
braci z północy. Przyznaję, że długo milczeli i już sam zacząłem tracić
nadzieję, ale parę dni temu wszystko się zmieniło.
– Jakim sposobem? – wtrącił się Roma.
Głos kupca był ostry i lekko zabarwiony gniewem. Dotychczas to on zajmował się
przekazywaniem wszelkich wieści, jednakże z biegiem lat kontakty urywały się
coraz bardziej, zaś po przegranej bitwie w Dolinie Ciszy nić porozumienia
została przerwana definitywnie.
– Dziewczyna przyniesiona przez
hrabiego Kirala – powiedział Irmin, wprawiając tym jednym zdaniem mężczyzn w
osłupienie.
– A co ona, do cholery, z tym
wspólnego?! – zagrzmiał Guwes.
– Słyszeliście, w jakim stanie
trafiła do Farrander?
– Nie słucham plotek, a dziewki
obchodzą mnie tylko wtedy, kiedy mam ochotę spędzić miło noc – odrzekł Zoran.
– Szkoda – stwierdził cierpko Irmin.
– Bo ta dziewka, jak ją ładnie nazwałeś, miała do kostki przywiązaną czarną
wstążkę.
W ciszy, która zapadła po słowach
smoka, słychać było tylko szybkie oddechy zgromadzonych mężczyzn.
– Nie wierzę – jęknął po dłuższej
chwili Roma. – To byłoby zbyt piękne…
Irmin wzruszył ramionami.
– Piękne czy nie, smoczyca zjawiła
się tu dla nas. Stanowi jasną wiadomość od naszych rodaków z północy. Jej
przybycie świadczy o tym, że w swych wysiłkach nie jesteśmy sami, a w
Kirragonii wkrótce znowu popłynie krew.
– Przysłano ją, by zabiła króla? –
Guwes wyglądał na wielce zdumionego. – Musimy jak najszybciej się z nią
skontaktować i zapewnić o całkowitym poparciu.
– Tak też zamierzam zrobić – odrzekł
spokojnie Irmin.
Nie wiem czy Arielowi dała coś ta rozmowa z Heleną. Jej na pewno dużo, bo zobaczyła całkiem innego króla niż do tej pory jej mówili. Mam nadzieję, że Melir znajdzie tych spiskowców a przynajmniej Irmina i Guwesa. Bardzo dziękuję za info i świetny rozdział. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńPoznała losy królowej, teraz poznała też króla jak poradzi sobie że ma ich skrzywdzić ? A jeszcze nie poznała królewicza przecież to tylko dziecko. To nawet medyk jest szpiegiem ? A spotkanie w karczmie - coś dużo jest tych przeciwników króla. Ciekawe jak chcą skontaktować się z Heleną ? Bardzo dziękuję za cały rozdział. Pozdrawiam serdecznie Elka-el64.
OdpowiedzUsuń