sobota, 26 marca 2016

Malos - Rozdział _20 epizod 1



Malos nigdy nie był w piekle, nigdy nawet nie zakładał, że z taką ochotą do niego pobiegnie. Tymczasem nie minęło kilka godzin, odkąd zobaczył zdemolowane mieszkanie, a już stał u wrót królestwa podziemnego. Nie był sam, prócz Nathaniela i Abadona towarzyszyło mu jeszcze dwóch groźnie wyglądających wojowników. Przyprowadził ich mroczny żniwiarz i włączył do wyprawy.
Kiedy pierwszy szok minął, kiedy dotarło do niego, że Rada Archaniołów chcąc ocalić Santi, wydała na nią fikcyjny wyrok śmierci, związując jej życie z mieczem Abadona, zaczął nalegać na ściągnięcie armii pierzastych braci do piekła i ostateczne rozprawienie się z dziwkami.
Nat wytłumaczył mu, jak bardzo byłoby to niewłaściwe. Harpie oczekiwały ich wizyty, zaś atak na anielicę była świadomie zaplanowany. Poza tym zbrojne wejście do świata istot piekielnych naruszyłoby kruchy rozjem, panujący pomiędzy Lucyferem a Michaelem.
– One wiedzą, że przyjdziemy, czekają, aż napadniemy je w ich królestwie – tłumaczył Nat.
– Wtedy już nic ich nie powstrzyma przed wezwaniem Lucyfera – dołożył swoje Abadon.
– A co mnie to obchodzi! – wściekał się, nie rozumiejąc postawy przyjaciół.
– A powinno – skarcił go Nat. – Jeśli przypuścimy szturm na harpie, Lucyfer z pewnością stanie u ich boku, to zaś zmusi do działania Michaela. Nim się obejrzysz, wojna obejmie cały świat. Chcesz tego?
Wzdrygnął się. Nie chciał mieć na swoim sumieniu milionów ludzkich istnień. Wiedział też, że naczelny dowódca nie wywoła wojny z powodu życia jednej anielicy. Co więc im pozostało? Zdaniem Abadona, powinni udać się do zakazanego królestwa bocznym wejściem. Robiąc jak najmniej hałasu i nie rzucając się w oczy, przy odrobinie szczęścia mogą dostać się do pałacu królowej. Malos zgodziłby się na wszystko, nawet na spacer po szkle, byle tylko uwolnić Santi. Serce go bolało, a złość zalewała duszę, na myśl jak bardzo musiała cierpieć i jak wiele bólu jeszcze ją czekało.
Nim opuścili mieszkanie, Nat pomógł mu posprzątać bałagan pozostawiony przez harpie, zaś Abadon pofrunął do Concory. Wrócił kilka godzin później z dwoma ponurymi aniołami i naręczem dziwnie wyglądających rzeczy. Jak się okazało, były to płaszcze. Żniwiarz wręczył im je, mówiąc:
– Załóżcie i pilnujcie, by kaptury nie zsuwały się z waszych głów. Nat musisz ukryć skrzydła. Malos chwycił płaszcz w dłonie i natychmiast się skrzywił. Materiał był dziwny, pofarbowany na czarno, najgorszy był jednak smród, obrzydliwy, wdzierający się w nozdrza, przywierający się do ciała.
– Z czego to jest? – zapytał, ledwie hamując odruch wymiotny. – Ze zdechłego kota?
– Prawie, to ludzka skóra – skarcił go Abadon.
Malos zakrztusił się. Zemdliło go, z trudem przełknął ślinę, chciał oddać swój płaszcz, ale spostrzegł, że Nat bez żadnych oporów okrył się ludzkim przyodziewkiem. Jakby tego było mało, Abadon i jego dwaj towarzysze mieli na sobie coś równie paskudnego.
– Skóry śmierdzą, bo nasączone potem demonów. – Tłumaczył spokojnie mroczny anioł.
– Ten zapach zamaskuje nasze anielskie geny? – Nathaniel zapiął się pod szyją, sprawdzając, jak dalece będzie miał swobodę ruchów.
– Miejmy nadzieję.
Malosowi przeszło przez myśl, że anioł śmierci często musiał wykorzystywać podobny fortel. Głośno jednak nie odważył się o to zapytać.
– Wiesz jak otworzyć te wrota? – Nat zwrócił się do Abadona. Jakąś godzinę temu przybyli do miejsca zwanego siedliskiem umarłych. W rzeczywistości była to krypta cmentarna. Ciemne schody znajdujące się w środku prowadziły ku rozległym podziemiom. Długo włóczyli się krętymi korytarzami, kilka razy nawet zgubili drogę, nim śmierć trafił na wejście. Metalowe wrota miały szerokość kilku metrów. Pokryte runicznymi znakami i symbolami istot piekielnych, stanowiły swego rodzaju ostrzeżenie dla przypadkowych wędrowców. Mroczny kosiarz powiedział, że dotknięcie wrót spali ich na popiół i obudzi strażników w zaświatach. Zaskoczeni tymi rewelacjami stali dłuższą chwilę zerkając na przeklęte drzwi.
Abadon również milczał, wpatrując się w ścianę po swojej prawej stronie, szukając wzrokiem czegoś, czego z pewnością tam nie było.
– Bracie… – ponaglił go Nat, ale wojownik uniósł rękę, uciszając go.
– Jeszcze chwila, poczekaj – szepnął i faktycznie, dwie minuty później na ścianie pokazał się cień. Początkowo wyglądał jak jaszczurka, ale kiedy znalazł się już wystarczająco blisko nich, stało się jasne, że bardziej przypomina dużego warana. Cień nie miał postaci fizycznej, a jego niematerialne kształty gięły się i falowały wokół wędrowców.
– Jessstem – zasyczał. Długi język błysnął w jego widmowych ustach.
– Widzę, a teraz otwórz przejście. – Stwór przemknął obok Abadona, zatrzymując żółte ślepia na Malosie. Anioł drgnął, chciał coś powiedzieć, ale Nat tylko pokręcił głową. Na nim bezcielesny demon nie zrobił wrażenia. Widać oczekiwał, że śmierć ma kogoś takiego na podorędziu.
– Głupcy, idziecie w zasssadzkę – zasyczał demon.
– Nie twoja sprawa! – warknął Abadon na stwora, a ten natychmiast podpełzł do wrót.
– Anioły sssą głupie – syczał, grzebiąc przy drzwiach. Szponami dotykał przeklętych znaków, które rozbłyskiwały światłem, układając się w przędziną kombinację. – Anioły sssą sssmaczne, pyszne – zachichotał, ubawiony swoimi słowami. Pieczęcie broniące dostępu do zakazanego świata skrzypnęły ostrzegawczo, a potem połyskując złowieszczym blaskiem, zaczęły się cofać. Pierwsze co poczuli to powiew powietrza na twarzach. Nie było one gorące, jak się tego spodziewali, tylko zimne, wilgotne, niosące ze sobą odór rozkładu.
– Zamknij za nami i nikogo innego nie wpuszczaj – rozkazał Abadon. Cień prześlizgnął się po kamieniach i pokazując ostre kły, zasyczał na anioła.
– Nie jessstem twoim sssługą.
– Ale możesz być, jeśli się wkurzę! – Anioł położył rękę na swoim mieczu, a stwór zasyczał jeszcze głośniej.
– Pewnego dnia... pewnego dnia, będziemy pławić sssię w twoich wnętrznośśściach.
– Być może, ale to nie będzie ten dzień – uciął ostro Abadon. – Zamknij wrota – powtórzył rozkaz. Nie zajmując się już demonem, jako pierwszy przekroczył bramę piekieł. Reszta poszła za jego przykładem.
Malos przełknął ślinę i zrobił kilka kroków. Ciemność jaka panowała wokół, utrudniała dostrzeżenie czegokolwiek, ledwie widział swoich towarzyszy, mimo to miał wrażenie, że nie są tu sami. Świadomość tego ostatniego dopełniał fakt, że ciągle potykał się o coś stopami.
– Długo będziemy błądzić w ciemnościach? – Nie wytrzymał Nat. Odpowiedział mu niski warkot anioła śmierci, coś złowieszczo skrzypnęło, potem chrupnęło i plasnęło, chwilę później jasne światło wystrzeliło w dłoni kosiarza.
– Proszę – wojownik obrócił się i wcisnął w rękę Nathaniela pochodnię, którą w rzeczywistości była kością owiniętą w coś, co z pewnością nie było szmatą. Szczęściem paliło się dosyć dobrze.
– Powinien zapytać, co trzymam w ręce? – Na ustach wojownika pojawił się uśmiech.
Abadon pokręcił głową.
– Wolisz nie wiedzieć.
Malos również wolał nie wiedzieć, do kogo należały wnętrzności, które oświetlały im teraz drogę. Usiłując zignorować fakt, że palą czyjeś zwłoki rozejrzał się wokół. Miejsce, w którym się znajdowali, w rzeczywistości było obszerną grotą. Tak wysoką i szeroką, że nie był w stanie dostrzec jej granic, wszędzie gdzie nie spojrzał, leżały ciała, jedne całkiem niedawno wyrzucone, inne już dawno zapomniane, rozkładające się ku uciesze robali. Większość zwłok była okaleczona lub wręcz dosłownie poćwiartowana. Gdzie niegdzie dostrzegał samotnie leżącą głowę lub rękę. Znowu zrobiło się mu niedobrze.
Znajomi mrocznego żniwiarza nie mieli podobnych dylematów, przeciwnie poszli za jego przykładem, wygrzebując z okalających ich stosów kości i gnijących trucheł to, co nadawało się do stworzenia pochodni.
Abadon obrócił się ku towarzyszom.
– Witam w piekle – powiedział, a jego oczy rozbłysły czerwienią.

1 komentarz:

  1. Dość łatwo weszli do piekła. Mam nadzieję, że z równą łatwością z niego wyjdą i to w towarzystwie Santi. Bardzo dziękuję za nowy rozdział. Pogodnych i Zdrowych Świąt Wielkanocnych życzy Meg

    OdpowiedzUsuń