czwartek, 24 marca 2016

Zdrada niejedno ma imię - Rozdzial 22_epizod 1



Posłuchał druida i chociaż wyrzucał to sobie całą drogę, udał się do Karez. Podróż nie należała do najłatwiejszych, bojąc się dekonspiracji, leciał tylko nocami, a i wtedy musiał uważać, czy nie natknie się na wojskowe patrole. Kilka razy dostrzegł na horyzoncie inne smoki, nie wiedząc, z kim ma do czynienia zbaczał z trasy. Ale nawet mimo czujności, niewiele brakowało, a dałby się złapać. Okrążał właśnie górę Lasir, gdy do jego uszu dotarło łopotanie skrzydeł. Natychmiast obniżył lot, szukając po omacku schronienia, choćby niewielkiego obszaru, na którym dałoby się wylądować. Sfrunął najniżej jak się dało, wypatrując szczeliny na tyle wąskiej, by żaden smok nie chciał się w nią zapuścić. Skrzydła trzymał blisko siebie, wykonując nimi minimalne ruchy. Ostre skały ocierały się o jego cielsko, drapiąc twarde łuski.
Zdawało mu się, że minęła cała wieczność nim w końcu znalazł skalną półkę, zbyt małą, by wylądować na niej swobodnie i nie połamać skrzydeł, ale nie miał wyboru. Mimo że starł się jak najciszej posadzić wielkie cielsko, łupnął o skały ze sporą siłą. Echo tego uderzenia rozniosło się z impetem po górach. Był pewien, że smoki frunące gdzieś nad nim bez trudu go zlokalizują. Zaciskając zęby, ignorując ból w ciele i poobcierane skrzydła, przylgnął całą postacią do ściany.
Nie minęła nawet chwila, jak nad jego głową zaroiło się od stworów. Utrzymywały bezpieczną odległość, nie ryzykując wpadnięcia w rozpadlinę. Kołowały dłuższą chwilę, usiłując dostrzec, źródło hałasu. Favien trwał w bezruchu. Nawet jeśli bestie wyczuwały jego obecność, nie potrafiły go zlokalizować, Wątpił również czy miały ochotę schodzić po niego. Przesiedział w kryjówce ponad godzinę. W tym czasie mięśnie zesztywniały mu od trwania w niewygodnej pozycji, poobcierane skrzydła paliły żywym ogniem. Chciał wzbić się w powietrze, rozprostować kości, dać wiatru przepłynąć po skórze, obawiał się jednak, że wartownicy z górskiego miasta tylko czekają, aż wyfrunie z wyrwy.
Minęła kolejna godzina i doszedł do wniosku, że ma już dosyć. Niech będzie, co ma być. Odepchnął się od skały i mimo bólu w kończynach rozłożył skrzydła na całą szerokość, zmuszając je do intensywnej pracy. Nie było miejsca na swobodny ruch, skrzydła wadziły o skały, ostre odłamki spadały mu na grzbiet i głowę. Zaciskał jednak zęby i wzbijał się ku górze. Po opuszczeniu rozpadliny ciągle trzymał się niższych partii gór, ale minęło jeszcze wiele czasu nim odfrunął na tyle daleko, że poczuł się bezpiecznie. Parł nieprzerwanie na południe, wystrzegając się uczęszczanych szlaków, przełęczy i traktów, którymi podróżowali ludzie i krasnoludy. Im mniej osób mogło zauważyć jego obecność, tym lepiej dla niego.
Wraz ze wschodem słońca wysokie góry pozostały z nim, nie zmieniało to jednak najważniejszego – nawet wśród szczytów i pagórków – nie mógł czuć się bezpiecznie. Poszukał jaskini i tam przeczekał cały dzień. W dalszą podróż udał się tuż po zapadnięciu zmroku. Układ Kirragonii znał na pamięć. Za górą niewysoką górą Rahirl i ciągnącą się u jej podnóża doliną Karel, wznosiła się szeroka u swej podstawy, z iście płaskim wierzchołkiem, góra Kameel. To na niej przodkowie hrabiego Karez zbudowali swoją warownię. Favien minął Rahirl i wleciał co doliny. O tej porze powitała go ciepłem i zielenią. Słyszał zwierzynę górską, która w poszukiwaniu pożywienia, przyszła tu z gór. Kozice natychmiast wyczuły w im drapieżnika i chyłkiem umykały ku bezpieczniejszym terenom. Nie przejął się nimi. Wylądował na płaskim terenie. Stopy natychmiast utonęły w gęstnienie zieleni, a on przymknął oczy. Na północy nie wiedzieli, czym są łąki. Tam wszystko było ubogie i liche, nawet trawy, na których wypasało się bydło, miały niewiele wartości odżywczych. Tu wszystko pachniało świeżością i obfitością. Przez chwilę poczuł złość, że spędził życie na pustkowiu, podczas gdy południowcy cieszyli się dostatkiem. Zaraz jednak oprzytomniał. Gdyby matka powiedziała Melirowi o ciąży, nie wychowywałby się wśród sucho krzewów i skał.
Zerknął ku zachodniemu krańcowi doliny, choć było ciemno, z łatwością wypatrzył zarys góry. Gdy wstanie dzień dostrzeże również warownię ojca. Ponownie w jego głowie rozbrzmiało pytanie: czy dobrze zrobił, przychodząc tutaj? Nie zakładał, że rodzic przywita go z otwartymi ramionami, co więcej był raczej pewien, że każe go aresztować i postawić przed obliczem króla. Było również prawdopodobne, że nie uwierzy w jego słowa i zabije go bez wahania.
Zdecydował, że pomartwi się tym jutro.
Przybrał ludzkie wcielenie i po krótkim marszu znalazł dogodne miejsce na nocleg. Osłonięte gęstymi krzewami zagłębienie stanowiło idealną kryjówkę przez wścibskimi spojrzeniami. Zjadł resztki prowiantu, który zabrał ze sobą na drogę i położył się na spoczynek. Rankiem, gdy słońce oświetli dolinę uda się do zamku.
Nie spał długo, słońce ledwie rozpoczęło swoją wędrówkę po niebie, gdy do jego uszu dotarły nerwowe szepty. A chwilę później dołączyły do nich odgłosy szarpaniny i szczęk oręża. Gdzieś obok konie parskały nerwowo, ktoś krzyknął, coś upadło w trawę.
Favien przekręcił się na brzuch i przywierając do podłoża, poszukał źródła hałasu. To co zobaczył, zaskoczyło go. Dziesięć zakapturzonych postaci okrążało dwa wozy jadące przez dolinę. Woźnica pierwszego bezskutecznie usiłował wyminąć napastników. Ich konie były zwinniejsze i z łatwością odcięły mu drogę ucieczki. Mężczyzna mógł tylko salwować się ucieczką w wysokie trawy, ale wóz szybko utknął w gęstwinie zieleni. Nie mając innego wyjścia powożący i jego dwóch kompanów, chwycili za miecze. Wywiązała się walka, ale Favien nie miał wątpliwości, kto w tym starciu miał większe szanse na zwycięstwo. Drugiemu woźnicy dopisało jeszcze mniej szczęścia, ściągnięto go z kozła i rzucono w trawę. Jego towarzysze przebici strzałami, leżeli nieruchomo na wozie. Jeden ze zbirów wskoczył na wóz i chwycił lejce, zatrzymując pojazd. Inny dopadł do leżącego i przebił go mieczem.
– Kończcie zabawę, chłopcy – Zabrzmiał silny głos, przekrzykując odgłosy walki. Napastnik siedział na wierzchowcu i z boku przyglądał się, jak jego ludzie dobijają podróżujących. – Dziś zakosztujemy sławetnego wina z Karez, a hrabia Kiral nie wzbogaci się.
Kompani odpowiedzieli mu gromkimi okrzykami, z jeszcze większym zapałem wybijając podróżnych.
Favien leżał w trawie, zaciskał dłonie w pięści i bił się z myślami. Podróżni, którzy zostali napadnięci jechali z Karez, z domu ojca. Wieźli jego ładunek, zaś gnojki, które dopuściły się napaści, chciały ukraść wino, z którego słynął zamek. Czy chciał tego, czy nie, obudził się w nim gniew. Sam nie wiedział, czemu odebrał to co widział, jako napaść na jego własne dziedzictwo, ale tak właśnie było. Decyzję podjął w jednej chwili. Do przywódcy grupy miał jakieś dwadzieścia metrów. Jeśli dobrze się zepnie w kilku susach dopadnie skurczybyka i poderżnie mu gardło. Sprawdził, czy miecz ma w zasięgu ręki i skoczył.
Nikt się go nie spodziewał. Doskoczył do dowodzącego zgrają i nim ten zdołał otworzyć usta, ściągnął go z konia, a potem rozpłatał mu gardło. Reszta potoczyła się błyskawicznie. Napastnicy, do których dotarło, że nie są już sami, gromadnie rzucili się do ataku.
Favien nie zamierzał brać jeńców, krzyżował oręż z kolejnymi zbirami, jeden po drugim kończąc ich marny żywot, a biorąc pod uwagę, że byli tylko ludźmi, zaś jego napędzał smoczy ogień, szło mu nadspodziewanie dobrze. Podnosił właśnie miecz do zadania kolejnego ciosu, gdy mimowolnie dostrzegł nadlatujące od strony Karez smoki. Dwie potężne bestie wylądowały w dolinie i chwilę później przybierając ludzkie postacie, ruszyły biegiem ku walczącym. Favien nie spieszył się już z zadawaniem ciosów. Pozwolił sobie nawet na kilka dodatkowych pchnięć, nim wypruł flaki ze zbira. W tym czasie ludzie hrabiego Melira dobili ostatnich dwóch. Nastała cisza podczas której dwoje przybyłych z Karez przyglądało się uważnie Favienowi, a on im. Starszy ze smoczych wybrańców, którego policzki zdobił ciemny zarost przetykany siwizną, podszedł do wozu, sprawdzając, czy ktoś z załogi ostał się przy życiu.
– Cholera – zaklął – spóźniliśmy się.
Młodszy, wyglądający ledwie na dorosłego osobnika, zbliżył się do Faviena. Chłopak miał szare włosy, a zarost na jego twarzy dopiero zaczął się odznaczać.
– Dzięki – powiedział po prostu. Wyciągnął rękę do nieznajomego.
Favien uściskał ją z wahaniem. Było za późno, by mógł się wycofać. Jego plany, aby skrycie przyjrzeć się warowni ojca legły właśnie w gruzach.
– Proszę bardzo – rzucił zdawkowo.
– Kiedy przybyłeś, oni już nie żyli? – Starszy smok sprawdził już ładunek i zerkał teraz podejrzliwie na Faviena. Mężczyzna brwi miał ściągnięte, ostrożność biła z każdego jego gestu.
– Jestem Tormel – Szaro-włosy chłopak zignorował przewrażliwionego towarzysza. – A to jest Gerais. Nie zwracaj nie niego uwagi. Zrzędliwość to jego drugie imię. – Ostatnie zdanie wypowiedział szeptem.
Favien zagryzł dolną wargę. Młodzik był cholernie naiwny, a takich łatwo oszukać. Biła jednak z niego również życzliwość coś, z czym rzadko lub raczej nigdy nie miało się do czynienia na północy.
 Favien – przedstawił się. Nie powinien podawać im swego imienia, jednak w jego życiu było tak wiele kłamstw, że każde kolejne zaczynało przyprawiać go o mdłości.
Gerais zeskoczył z wozu i podszedł do nich.
– Nie jesteś stąd – stwierdził. Oparł dłonie na biodrach i ze zmarszczonym czołem patrzył na obcego.
Favien spodziewał się tego pytania. Gerais nie był młokosem, mógł znać większość smoczych rodów z południa. Nie pasował do żadnego z nich. Może to i lepiej. Gdyby miał białe kędziory jak jego ojciec, nie byłby w stanie zaprzeczyć pokrewieństwu łączącemu go z lordem Kiral. Kolor włosów i rysy twarzy odziedziczył po matce i tylko ktoś naprawdę spostrzegawczy mógłby dostrzec podobieństwo do dawnej hrabiny tych ziem.
– Nie – odparł wymijająco. – Trochę podróżuję.
– Tak? – Gerais zmarszczył brwi. – Z jakiegoś ważnego powodu? – Spojrzenie starszego smoka wyraźnie mówiło, że w tej okolicy włóczędzy nie są mile widziani.
– Szukam swego miejsca na świecie – odpowiedział zgodnie z prawdą Favien.
– Domu? – zapytał naiwnie Tormel.
– Być może – Nigdy w życiu nie miał prawdziwego domu i raczej nie zanosiło się na to w najbliższej przyszłości. – Nie mam jednak złudzeń. Samotnemu smokowi, trudno jest osiąść na stałe.
– Samotnicy nikomu nie służą, nikogo nie uznają za pana, nie można na nich polegać – ciągnął ostro Gerais.
Favien poczuł, że jego bestia przeciąga się i zaczyna powarkiwać. On sam ledwie się powstrzymywał przed rzuceniem do gardła wojownikowi ojca. Doświadczony mężczyzna był dobrym obserwatorem, z łatwością dostrzegł to, co umknęło młokosowi.
– Niewiele o mnie wiesz, więc nie muszę odpowiadać na tak głupie pytania. – Usiłując zachować spokój, starał się zmienić nieco kierunek rozmowy i odciągnąć uwagę od swej obecności na południu.
Gerais nie dał się jednak tak łatwo zbyć.
– Dlaczego? Wczoraj mogłeś być poza granicami Siódmego Lądu, dziś jesteś tutaj, a jutro możesz być na północy. Sam powiedz, o czym to świadczy?
– O tym, że lubię stanowić sam o sobie!? – warknął na odczepne.
– Naprawdę? A może lubisz się buntować i nie uznajesz żadnej władzy? Albo też jesteś szpiegiem?
Favien zaśmiał się głośno, za to Tormel wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Tak, wojownik ojca był cholernie bystry.
– Może na to nie wyglądam, ale całe swoje życie walczyłem w obronie tronu Kirragonii. – Nie dodał, że walczył po złej stronie, dla kogoś, kto nigdy nie powinien się do Farrander nawet zbliżyć. – Odszedłem, bo miałem dość walki i przelewania krwi.
– Nie bardzo ci się to udało – mruknął Gerais, wskazując na stos ciał.
Favien wzruszył ramionami.
– Tak wyszło. Nie znam cię, wojowniku z Karez, ale jeśli twoim zdaniem powinienem stać z boku i patrzeć jak mordują niewinnych ludzi, toś głupszy niż na to wyglądasz.
Brwi Geraisa podjechały do góry, Tormel natomiast stał z rozdziawionymi ustami, nie wiedząc co zrobić. Zerkał to na jednego mężczyznę to na drugiego, wyraźnie oczekując, że rzucą się sobie do gardeł. Po pełnej napięcia chwili starszy rycerz wybuchnął głośnym śmiechem.
– Nie ma co, kompan z ciebie pierwszorzędny – zarechotał. Wyciągnął dłoń do Faviena, a ten uścisnął ją mocno.
– Proszę bardzo, smutasie – odgryzł się smok. – Czy wszyscy w tych stronach są tacy sztywni, czy tylko ty połknąłeś kij w dzieciństwie? – zapytał.
– Tylko ja – Gerais ponownie się roześmiał. – Reszta to porządne smoki. Ale sam zobaczysz. Pofruń z nami do warowni naszego pana. Posilisz się, porozmawiamy, a potem zdecydujesz czy udasz się w dalszą drogę, czy jednak zostaniesz na dłużej.

4 komentarze:

  1. Favien w dość łatwy sposób dostanie się do twierdzy ojca, szkoda że tego ostatniego tam nie ma. Ciekawa jestem kiedy się spotkają i co z tego wyniknie. Bardzo dziękuję za kolejny rozdział. Pozdrawiam serdecznie, Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że to spotkanie nie będzie należało do miłych. Melir ma sporo powodów, by nienawidzić Faviena, i chyba nawet więzy krwi tego nie zmienią.

      Usuń
  2. Ale pytanie czy Melir wie kim jest Favian i czy bedzie wiedzial, ze akurat ten Favian jest tym Favianem ::D:D:D Dziekuje Emis buziolki i Wesolych Swiat :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że nie wie, tym większą będzie miał niespodziankę, kiedy odkryje, że syn był w jego posiadłości.

      Usuń