czwartek, 21 kwietnia 2016

Malos - Rozdział 20_epizod 2



Przekroczyli bramy piekła kilka godzin temu, przez cały ten czas wytrwale idąc przed siebie. Abadon prowadził ich krętymi ścieżkami, unikając otwartych przejść. Brnęli zatem przez groty i jaskinie, mniejsze wioski i osady. Światła było tu niewiele i tylko dzięki pochodniom mogli bez obaw przesuwać do przodu. Malos nie żałował widoków, które go omijały. Smród, zgnilizna i wszechobecny odór rozkładu wystarczały mu aż nadto, by tęsknić za czymś więcej. Najgorsze były jednak dźwięki, krzyki zabijanych, torturowanych i gwałconych bez przerwy dzwoniły mu w uszach. Zapytał śmierć, co one oznaczają, ale mroczny anioł spojrzał na niego z politowaniem.
– To piekło, każdy, kto tu trafi, cierpi wieczne katusze. Spodziewałeś się wesołego miasteczka?
Nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że są w miejscu opuszczonym przez Boga, gdzie światło i miłość nie dociera. Ale dotąd nie miał żadnych wyobrażeń co do piekła. Z pewnością nie był tak naiwny, by wierzyć, że ujrzy tu garnki wypełnione smołą i wrzeszczące dusze dręczone przez diabły z widłami. Upadli wyglądali zupełnie inaczej, zachowali ludzkie powłoki, zaś ich nieśmiertelne geny sprawiały, że wydawali się niewiarygodnie piękni. Zazwyczaj przebywali na powierzchni, kusząc i niszcząc śmiertelników, obiecując im bogactwa oraz sławę.
Zdecydowana większość ludzi nie zdawała sobie sprawy jak łatwo można stracić duszę, a potem trafić tutaj. Co się zaś tyczyło wyklętych, to ci rzadko odwiedzali swoją krainę, a mając w pamięci światło i zapach wiatru, woleli przebywać na ziemi. Brudną robotę odwalały za nich wszelakiego rodzaju istoty, którym zadawanie bólu sprawiało radość, a które nie znosiły światła dziennego. Gnomy, strzygi, demony i przeróżne pokraki, to był prawdziwy obraz piekła. Upadli, jeśli już musieli pofatygować się na dół, starali się nie opuszczać swych luksusowych rezydencji.
Z tego też powodu, po kilku godzinach kluczenia po najpaskudniejszym miejscu, jakie Bóg mógł stworzyć, nie natknęli się na ani jednego diabla. Gnomy to co innego, te zaglądały w każdą dziurę, demonów też było niewiele, za to spotkali dwie strzygi. Nikt ich nie zaatakował, nie próbował zaczepiać. Smród, który ciągnął się za nimi skutecznie odstraszał od rozmów.
Sami wędrowcy również nie mieli ochoty ze sobą rozmawiać. Humory pogarszały się wraz z upływem czasu. Paskudne miejsce wysysało z nich całą radość życia, a nieustające krzyki i wołania o pomoc bynajmniej po poprawiały nastrojów.
– Daleko jeszcze? – zapytał przez zęby Malos. Mijali właśnie kolejną osadę gnomów. Szałasy, które stwory sobie zbudowały, nie były w stanie zakryć paskudnego wnętrza, ani tego, co się wewnątrz działo. Anioł z przerażeniem patrzył, jak bestie gwałcą ludzkie kobiety, torturują mężczyzn, łamiąc i niszcząc ich dumę.
– Za wioską ciągnie się labirynt jaskiń. – Abadon głos miał jak zawsze, niski i opanowany. – Zaraz za nim stoi zamek królowej.
– Możemy tak iść szybciej? – Mirra również miał dość tego miejsca. Jeszcze kilka godzin temu, Malos nie znał tego anioła, ani jego kompana – Tummy. Wojownicy stanowili boczną gwardię mrocznego żniwiarza, pomagali mu w wypełnianiu obowiązków, co w praktyce oznaczało, że kiedyś zajmą jego miejsce.
– Popieram – przyłączył się Nathaniel, jednak nim anioł zdołał narzucić większe tempo, z pobliskiego szałasu wyszedł demon. Stwór był wzrostu człowieka i na pierwszy rzut oka jego ciało również przypominało ludzką sylwetkę. Jego oczy jednak miały czerwoną barwę, a skórę pokrywały żółto-czerwone cętki. Umazany od stóp do głów krwią, w jednej dłoni trzymał głowę jakiegoś nieszczęśnika, w drugiej miecz. Przesunął spojrzeniem po wędrowcach i już miał odejść, gdy nagle jego nozdrza zadrgały, a z ust wydobył się warkot.
– Pirwoj, skurwielu, gdzie się podziewałeś? – Demon rzucił trzymaną w ręce głowę i ruszył do podróżujących. Cień paniki przetoczył się wśród aniołów. Wojownicy odruchowo położyli ręce na mieczach. Płaszcze ze skór i kaptury dobrze skrywały ich prawdziwe twarze. Czy jednak uda się oszukać bestię z bliska, zwłaszcza gdy rozpoznał zapach dawnego znajomego?
– Cisza! – syknął Abadon. – Zachowujcie się jakby nigdy nic. W razie kłopotów zlikwiduję go.
Zapewnienia mrocznego żniwiarza ani trochę nie uspokoiły Malosa. Przez głowę mu przeszło, że powinni uciekać, mimo to nie zrobił nic, stał jak zamurowany, z przerażeniem patrząc, jak demon zbliża się ku nim. Stwór zatrzymał się przed Nathanielem. Wojownik mocniej naciągnął na twarz kaptur i czekał.
– Słyszałem, że szalałeś na ziemi. Już ci się znudziło, a może kurew zabrakło?
Nat nic nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami. Chciał spławić demona, jednak odzywając się do niego, osiągnąłby efekt odwrotny.
– Co z tobą! – Z ust stwora wydobyły się kłęby dymu. – Możesz mieć w dupie cały świat, ale bratu nie powiesz?! – Demon zacisnął rękę na ramieniu Nata, ten jednak wyszarpnął się, co spowodowało się, że kaptur zsunął mu się z głowy, odsłaniając krótkie, jasne włosy.
Sytuacja zmieniła się jednej chwili. Anioł sięgnął po miecz, a sekundę później wbił go w brzuch przeklętego. Zaskoczony stwór zatoczył się do tyłu. Krew trysnęła z jego ust, chlapiąc wszystko dookoła.
– Anielskie ścierwa – zacharczał przeklęty, chwiejąc się na nogach. Nathaniel wyciągnął ostrze, kopniakiem posyłając stwora na ziemię. Demon upadł z głuchym łoskotem.
– Myślę, że czas się stąd wynosić – zawołał Abadon i reszta skwapliwie mu przytaknęła. Już nie szli tylko biegli, kryjąc się między szałasami. Czas dłużył się nieskończoność i chociaż nędzne domostwa stworów zostały daleko za nim, nie czuli się jeszcze bezpiecznie. Teren zaczął się co prawda gwałtownie zmieniać, odkrywając przed nimi rozmaite rozpadliny i zagłębienia. Marna to była jednak pociecha, gdy oczekiwało się pościgu.
Gdzieś daleko w tyle rozległo się potworne wycie, a chwilę później odpowiedział mu jeszcze donioślejszy skowyt. I wtedy ziemia się zatrzęsła od tupotu nóg.
Abadon skręcił gwałtownie, by zaraz skoczyć w dziurę, która dosłownie znikąd pojawiła się pod ich stopami. Nie było czasu do namysłu, odgłosy za nimi stawały się coraz głośniejsze. Jeden po drugim wskakiwali do szczeliny, która z pozoru wąska okazała się być w rzeczywistością długą jaskinią. Mroczny żniwiarz rzucił swoją pochodnię, a potem zadeptał ją, gasząc ogień. Mirra i Tumma poszli za jego przykładem. W ciemności, która ich otoczyła, słychać było tylko nerwowe oddechy uciekinierów i wściekłe ryki stworów na zewnątrz.

1 komentarz:

  1. Wspaniały opis piekła, taki realny, aż mnie ciarki przeszły. Mam nadzieję, że zdołają ocalić Santi. Bardzo dziękuję za kolejny rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń