piątek, 7 lutego 2014

Szmaragdowe Serce - Rozdział 2_epizod 2




Potężne mury zamku, jeszcze chwilę temu ukryte w chmurach, teraz przybliżały się z zatrważającą szybkością. Lita skała, po której sunęła winda, zamieniła się w wypolerowane do gładkości smocze kamienie. Bloki były olbrzymie, mieniły się kolorami tęczy.
Chciała ich dotknąć, poczuć fascynującą powierzchnię pod palcami, ale Badus powstrzymał ją.
– Są gorące w dotyku – rzucił, domyślając się jej zamiarów. – Mówią, że smoczy płomień, którym były rzeźbione, przylgnął do nich na stałe. Poparzysz się. Tylko smoki mogą ich dotykać.
Opuściła szybko rękę, nie zmniejszyło to jednak jej pragnienia przytulenia się do nich. Nie wierzyła w słowa Badusa, nie zamierzała jednak dać się ośmieszyć, zwłaszcza że prawdziwy smok stał na drugim końcu windy, przyglądając się jej ognistymi oczyma.
Kiedy w końcu winda się zatrzymała, a strażnik pełniący wartę u góry otworzył furtę, wyszła na teren zamku. Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą. Konie, którym wcześniej na czas podróży przysłonięto oczy, teraz prychały i stukały kopytami o kamienny dziedziniec.
Badus pomachał strażnikom, wskoczył na kozła i spojrzał na dziewczynę.
– Na co czekasz, wsiadaj, jedziemy wypakować towar.
Zmarszczyła brwi.
– Nie taka była umowa – zacietrzewiła się. Jeszcze tego brakowało, by miała dźwigać dla niego pakunki.
– Czyżby? – karczmarz uśmiechnął się złośliwie. – Nie dostałabyś się do zamku bez mojej pomocy. Jeśli teraz odejdziesz, co dalej poczniesz? Gdzie będziesz szukać kamienia? – wyraźnie sobie z niej drwił. – Przywiozłem cię tu za darmo, więc chociaż tyle jesteś mi winna.
Nachmurzyła się. Owszem, mężczyzna miał trochę racji, a jej zależało tylko na kamieniu, przełknęła więc szybko urażoną dumę i raz jeszcze wsiadła na wóz.
– Tak lepiej. – Badus poklepał się po kolanie. – Wypakujemy towar, a potem zobaczysz, jaką mam dla ciebie niespodziankę.
Nic nie powiedziała, mało ją obchodziły atrakcje, które mężczyzna chciał jej pokazać w królewskim mieście. By nie słuchać już więcej jego paplaniny, skupiła się na smoczym zamku, piętrzącym się przed jej oczyma.
Wszystko wokół niej zbudowano ze smoczych skał. Chodnik, na którym jeszcze chwilę temu stała, zdawał się ciepły, jakby faktycznie zaklęto w nim ogień. Przed nią, otoczony skomplikowanym węzłem uliczek i wijących się wzdłuż nich domów, stał zamek królewski.
Spodziewała się ogromu i potęgi, ale to, co zobaczyła z bliska, pozbawiło ją tchu. Zamek błyszczał, ginące w chmurach mury pięły się wysoko. W przeogromnych oknach ozdobionych witrażami tańczyło słońce. Każde skrzydło zamku, a były ich cztery, wieńczyła wieża. Wszystko dookoła lśniło i błyszczało, wabiąc bogactwem i przepychem.
Mury zewnętrzne okalające zamek w Farrander były wysokie i tak szerokie, że po trasie ich obwodu swobodnie spacerowały smoki. Bez trudu dostrzegła dwa gady siedzące na potężnych blankach.
Jeden ze stworów był szarozielony, a jego ogon falował, unosząc się i opadając. Drugi smok, siedzący na przeciwległej ścianie, był ciemnofioletowy. Czujne ślepia gada raz po raz przemykały po mieszkańcach spacerujących po zamkowym dziedzińcu. Czy chciała, czy nie, musiała przyznać, że smoki były fascynujące w swej drapieżnej postaci.
Szarozielony smok poruszył się nieznacznie, a z jego pyska wydobył się kłąb pary, chwilę później z górnych warstw chmury wyłoniła się postać innego smoka. Ten był naprawdę ogromny, jego łuski błyszczały czernią, jakiej Kharina nigdy dotąd nie widziała. Smok przeleciał wokół zamku, jednak dopiero kiedy smoczy wartownicy wydali z siebie akceptujące pomruki, gad, wzbijając tumany kurzu, wylądował na jednym z bocznych dziedzińców, niknąc jej z oczu.
Mimowolnie zadrżała, czarny smok budził w niej jednocześnie niepokój i wściekłość. Kiedyś ktoś podobny do niego zniszczył jej rodzinę. Przysięgła sobie, że już nigdy nie pozwoli się tak oszukać.
Minęli wąskie uliczki, pełne straganów i targujących się kupców. Wszędzie dookoła pachniało chlebem i świeżym mięsem. Sprzedawcy, głośno pokrzykując, zachwalali swoje towary. Badus jechał powoli, pozwalając dziewczynie dokładnie rozejrzeć się po smoczym mieście.
Kiedy już gwarne ulice zostały za nimi i drewniana zabudowa zaczęła zmieniać się w kamienną, wiedziała, że wkroczyli do dzielnic smoków.
Badus zatrzymał wóz przed budynkiem z ciemnoszarych kamieni. Nad drzwiami wisiał szyld: „Pod czerwonym smokiem”.
– Jesteśmy na miejscu – krzyknął, zsiadając z wozu.
Kharina uniosła głowę. Budynek z ciemnych kamieni wyglądał porządnie i czysto. Z parteru dobiegały głosy i śmiechy świadczące o sporej liczbie biesiadników. Na piętrze zapewne mieściły się izby dla gości.
– Chodź już – ponaglił ją Badus, sam ciągnąc konie na tyły budynku.
Mężczyzna chwycił pierwszy z brzegu kosz i ruszył z nim do budynku gospodarczego, przyklejonego niby przypadkiem do samej gospody.
Może był to składzik, może chłodnia na ryby i mięso, tak czy siak Badus otworzył niewielkie drzwi, a potem, schylając się nieco, wszedł do środka. Wrócił po kolejny kosz, łając dziewczynę za próżnowanie.
– Nie leń się, łap za kosze.
– Są duże i zapewne ciężkie – warknęła w odpowiedzi, stając jak gdyby nigdy nic obok wozu.
– Bzdura, są lekkie, nawet tak wątła kobieta jak ty może je unieść.
Kharina wcale nie była wątła. Prawdę mówiąc, wzrostem przewyższała karczmarza i większość kobiet, jakie znała. Była co prawda drobna, jednak kruchość postaci przeczyła sile fizycznej jej ciała.
Mrucząc wściekle pod nosem, chwyciła kosz i ruszyła do komórki. Badus miał rację, kosze były tak lekkie, że równie dobrze mogłyby być puste. Co było w środku? To pytanie po raz kolejny przemknęło jej przez głowę. Z koszy dochodził dziwny, lekko kręcący w nosie zapach, przywodząc na myśl przyprawy kuchenne lub zioła.
– Nie wąchaj, to nie dla ciebie – wrzasnął na nią karczmarz, widząc spojrzenie, jakim obrzucała pakunki.
– Co jest w środku? – zapytała, ale Badus zbył jej pytanie prychnięciem.
– Coś, czego taka dziewucha jak ty  nie potrzebuje.
Spojrzała na niego wściekle, ale mężczyzna kończył już wyładowywać kosze i worki. Kharina wepchnęła ostatnie z nich do środka i wytarła ręce w spodnie.
– To ja już pójdę – rzuciła, ale mężczyzna szybko złapał ją za rękaw płaszcza.
– Nie uciekaj jeszcze. – W jego głosie pojawiła się słodycz, przyprawiając dziewczynę o mdłości. – Mam dla ciebie niespodziankę, tam na górze. – Brudnymi palcami wskazał piętro gospody.
– Niczego nie potrzebuję – warknęła, ale mężczyzna zaszedł jej drogę.
– Nawet obmycia twarzy po podróży? Jadła, napitku?
– Nie. – Miała ochotę wrzasnąć na niego.
– A gdybym powiedział, że tam na górze mam ukryty plan królewskiego zamku, mapę komnat, sal audiencyjnych, piwnic i skarbca?
– Skarbca? – Przełknęła ślinę. – Kłamiesz.
Uśmiechnął się chytrze.
– Mówiłem ci już, że znam miasto jak nikt inny.
– Dasz mi ją? – Jakoś nie mogła uwierzyć, że tak po prostu chce oddać jej coś tak wartościowego.
Wzruszył ramionami.
– Przecież obiecałem, że ci pomogę, chodź na górę, zjemy, napijemy się, a potem ja opowiem ci o zamku, ty zaś zdradzisz mi, czemu szukasz tego klejnotu.
Zagryzła wargi, propozycja wydawała się nader kusząca, jednak życie nauczyło ją, że nigdy nie dostaje się niczego za darmo. Czego zatem chciał Badus? Klejnotów ze skarbca Farrander? Być może.
Wiedziała, że postępuje źle, rozsądek nakazywał jej wziąć nogi za pas i uciekać jak najdalej od tego człowieka, wszak była już w mieście, dotarła do miejsca, gdzie nie spodziewała się znaleźć. Mogła odejść. Powinna odejść i szukać szmaragdu na własną rękę, a jednak ciekawość zwyciężyła, ruszyła za mężczyzną do wnętrza gospody.
Już od progu przywitał ją gwar rozmów, dym z fajek i zapach jedzenia. Prawie natychmiast zaburczało jej w brzuchu, przypominając, od jak wielu godzin nic nie jadła. Badus przeszedł pomiędzy biesiadującymi mieszkańcami, przywitał się z gospodarzem i kiwając po drodze na Kharinę, ruszył na pięterko.
Poszła za nim, boleśnie świadoma towarzyszących jej spojrzeń ucztujących. Wszyscy bez wyjątku: mężczyźni, krasnale, ludzie i miejscowe dziewki przyglądali się jej z drwiącymi uśmieszkami na ustach.
Burcząc pod nosem i naciągając mocniej kaptur na głowę, weszła drewnianymi schodami na poddasze. Pokoi było tu całkiem sporo, ciągnęły się wzdłuż wąskiego korytarza, zarówno po lewej jak i po prawej stronie. Badus zatrzymał się przy ciemnych drzwiach z wydrapanym niedbale liściem dębu na deskach i nie oglądając się na dziewczynę, wszedł do środka.

4 komentarze:

  1. Dzięki, jak zawsze fajny fragment. Z niecierpliwością czekam na więcej.
    pozdrowienia
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczegom wydaje mi się, że zaraz zrobi się nieprzyjemnie?? Bardzo fajny frag. Pozdrawiam Misia1090

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za komentarze. Faktycznie zrobi się gorąco. W następnym rozdziale pojawi się Ariel - smoczy król, no i oczywiście Quinkel.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czesc naprawde dzieki za kolejny rozdzial!

    OdpowiedzUsuń