poniedziałek, 11 maja 2015

Twierdza Wspomnień - Rozdział 15_epizod 2



– Musisz ją odszukać. – Głos Amalis przepełniony był złością. Stojąc pośrodku izby, przyglądała się swemu synowi, siedzącemu na wąskim łożu. Jej pierworodny sprawiał wrażenie całkowicie uzdrowionego po wypadku w lesie druidów, choć jeszcze kilka dni temu, kiedy zdjęto mu bandaże i odsłonięto strzaskany policzek, miotał się w dzikiej furii. Zadrapania i poraniona skóra zagoiły się bardzo szybko, jednak strzaskane kości, nigdy nie wróciły na swe miejsce. Skutkiem czego, policzek Lamisa był nieco wklęśnięty i zdecydowanie różnił się od drugiej, idealnej połowy jego twarzy.
Wrzaski syna długo niosły się po osadzie, a jego gniew spadał na każdego, kto w tamtych dniach popełnił błąd i zbliżyli się zanadto. Teraz wszystko jakby wróciło do normy, chociaż jak zauważyła, z szałasu syna zniknęły wszystkie lustra. Namacalne przypomnienie, że nie akceptował swojego nowego wyglądu.
Lamis nic nie rzekł, spojrzał tylko na matkę karcąco. Najchętniej odpowiedziałby, że gówno go obchodzi Gerenisse, ale wówczas rodzicielka wiedziałaby, że kłamie. Dla nich obojga, jak i zresztą dla całej osady, blond-włosa kurellka była przepustką do lepszego świata, i jedynym powodem, dla którego smoki chciały z nimi rozmawiać.
Pół elfowie nigdy nie byli pożądanymi partnerami do rozmowy. Gerenisse umocniła ich pozycję w negocjacjach. Piękna i powabna, kusiła zmysłowym uśmiechem popędliwe gady. A jakby tego było im mało, zawsze mogła spróbować na nich swoich sztuczek magicznych.
Favien uległ jej bez chwili wahania. Jedno spojrzenie i był w jej mocy. Tak się przynajmniej wtedy Lamisowi zdawało. Teraz już nie był tego taki pewien. Zauroczony smok gnałby na złamanie karku za swoją kochanką, ten zaś najspokojniej w świecie spakował manatki i opuścił ruiny twierdzy.
– Wiem, jak bardzo jest dla nas cenna – odrzekł gniewnie. Nie lubił, gdy go pouczano, a ostatnimi czasy Amalis często sobie na to pozwalała.
– Nie powinniśmy byli jej oddawać smokom – ciągnęła z wyrzutem. Kurellka krążyła po sporej izbie należącej do syna i nieprzerwanie zarzucała go argumentami mającymi skłonić go do odszukania siostry.
– Być może masz rację – przyznał niechętnie. – Gdybym wiedział, jak to się potoczy, zorganizowałbym wszystko inaczej.
– Inaczej? A czy w ogóle była inna możliwość? – W głosie Amalis znowu zabrzmiał wyrzut.
– Miałem, ale nie chciałem z niego skorzystać – syknął złowieszczo kurell. – Mogłem zażądać, by poślubił Gerenisse w zamian za większą część zysków.
Amalis zamarła. Z jej twarzy odpłynęły wszelkie kolory.
– Dzięki bogom nie zrobiłeś tego – szepnęła przerażonym głosem. – To byłoby straszne.
– Straszne? – Mężczyzna skrzywił się, przez co lewa połowa jego twarzy stała się jeszcze bardziej pokraczna. – Przeciwnie, małżeństwo ze smokiem zagwarantowałoby jej bezpieczeństwo. Nie porzuciłby jej przy pierwszej okazji.
– Za to mógłby odebrać ją nam na zawsze lub jeszcze gorzej, zabić bez żadnego powodu i samemu odlecieć do swego legowiska.
Lamis sapnął. Matka miała rację, wiedział o tym najlepiej. Właśnie dlatego nie zaproponował przypieczętowania układu małżeństwem. Gady były nieobliczalne i chociaż potrafiły zapewniać cię o swojej przyjaźni, to chwilę później z łatwością spaliłyby cię na popiół.
– Wiem o tym, nie jestem głupcem – powiedział, marszcząc brwi. – Tak samo, jak zdaję sobie sprawę, że trzeba ją odszukać, nawet jeśli oznacza to udanie się do Farrander.
– Nie dostaniesz się tam – sapnęła kobieta.
– Czyżby? – W głosie mężczyzny pojawiła się kpina. – Zapominasz, że mam złoto i kamienie. Z łatwością przekupię strażników.
– Rozpoznają cię – Amalis ciągle jeszcze się wahała.
– Wątpię. – Wzruszył szczupłymi ramionami. Zadziwiające, ale od czasu wypadku, zmieniła się nie tylko twarz kurella, ale również jego zapatrywania na modę. Jasne troje wyszywane złotymi nićmi ustąpiły miejsca czarnym koszulom, kaftanom i takim samym spodniom. Zniknęły wszystkie ozdoby, pierścienie i spinki. Tylko włosy pozostawił nienaruszone: długie, jasne, puszyste. Z tą tylko różnicą, że obecnie związywał je w kucyk, odsłaniając pokiereszowaną twarz. Ten mroczny Lamis budził jeszcze większe przerażenie. – Myślisz, że ktokolwiek jest w stanie mnie rozpoznać? – stwierdził cynicznie.
Amalis zagryzła wargi. Było jej żal ukochanego syna i utraconej urody. Obawiała się jednak, że nie powiedział jej wszystkiego i walka, która podobno wydarzyła się w lesie druidów, nigdy nie miała miejsca. Nie była w stanie zweryfikować jego słów, a to oznaczało, że musiała przyjąć, iż mówił prawdę i faktycznie bronił się przed samotnym gadem, przemierzającym las.
– Wielu ze strażników pamięta cię aż nazbyt dobrze – zauważyła przytomnie. – Pokaleczony policzek ich nie zmyli.
– Słusznie prawisz, wielu. Ale są też tacy, którzy chętnie przyjmą pieniądze, inni zaś niezwykle rzadko pełnią wartę przy windzie. Wystarczy ich znaleźć i droga wolna. Sami zawiozą mnie do miasta królów.
– Sama nie wiem – zastanowiła się. – To może się udać, chociaż... – Reszta jej słów utonęła w hałasie dobiegającym z dworu. Szum i krzyki, które rozbrzmiewały na zewnątrz, spowodowały, że matka i syn przerwali swoją dyskusję i oboje wybiegli z szałasu.
Silne podmuchy wiatru gwałtownie targały koronami drzew, przewracając ludzi, wzbudzając tumany kurzu, szarpiąc prowizorycznymi chatami. Lamis pierwszy uniósł głowę do góry, spoglądając na błękitno-szarego gada kołującego nad wioską. Stwór groźnie obnażając kły, krążył ponad drzewami. W ruch poszły topory i łuki. Zbrojni chwytali za włócznie, usiłując trafić w bestię, ale kurell ich powstrzymał.
– Przestańcie! – zawołał, unosząc ręce do góry. – Odłóżcie broń!
– Co ty robisz! – Amalis usiłowała złapać ramię syna, ale ten odtrącił jej dłoń.
– To Favien! – wrzasnął mężczyzna, usiłując przekrzyczeć szum skrzydeł. Do przerażonych zbrojnych, szykujących się do ataku, zawołał: – Jest naszym sprzymierzeńcem!
Jego słowa nie odniosły specjalnego efektu, wojownicy niechętnie odkładali broń. Większość ciągle jeszcze trzymała łuki w pogotowiu. Gad zaś przestał machać skrzydłami i łagodnie wylądował pośrodku polany, rozpędzając długim ogonem i potężnymi łapami ludzi oraz krasnoludy.
– Przyjmij ludzką postać! – zawołał kurell, usiłując przekrzyczeć gniewne pomruki gada i rozmowy zbrojnych.
Niebieskoszary smok przekrzywił głowę, górna warga stwora uniosła się nieznacznie do góry, odsłaniając długie zębiska i nieokreślone zamiary przybysza.
– To tylko sugestia – kontynuował Lamis. Pojawienie się bestii zaczynało go irytować, tym bardziej że za nic miała gościnę i dobre maniery.
Minęło jeszcze kilka długich chwil, wypełnionych nerwowymi pomrukami i równie agresywną odpowiedzą zbrojnych, nim Favien porzucił łuski na rzecz ludzkiej skóry. Westchnienie ulgi pojawiło się na twarzach mieszkańców osady, włócznie i miecze opadały, na widok przyziemnego wcielenia sojusznika Lamisa. Uspokoili się wszyscy, z wyjątkiem krasnoludów. Ci ani myśleli opuszczać topory, przeciwnie, unosząc je jeszcze wyżej, wygrażali mężczyźnie. Obcy zignorował pokrzykiwania kurdupli, spojrzenie niebieskich oczu skoncentrowało się na kurellu.
– Wyglądasz jak gówno! – rzucił sarkastycznie, następnie poprawiając spodnie na brzuchu, minął zaskoczonego pół elfa i jego matkę i wszedł do niskiej chaty za ich plecami.
Kurell i Amalis podreptali za nim. Lamis ze skrzywioną miną, kobieta z pobladłymi wargami.
– Czego chcesz? – zapytał złotnik, jak tylko znaleźli się w środku, ignorując złośliwą uwagę sojusznika. Favien tymczasem rozsiadł się już wygodnie na wąskim łożu.
– Wiesz, że tu strasznie mało miejsca? – Zauważył smok. – Nie dusisz się z braku przestrzeni?
– Nie! – warknął Lamis. – Po co przybyłeś? – Powtórzył pytanie.
– A jak ci się zdaje? – Mężczyzna przekrzywił głowę, przyglądając się złotnikowi. Nie sprawiał wrażenia zagniewanego, raczej zaciekawionego.
– Nie mam bladego pojęcia, co cię kurwa do nas przywiało! – wrzasnął. – Nie jesteś tu mile widziany, zwłaszcza po tym, jak pozwoliłeś odebrać sobie Gerenisse.
Twarz smoka stężała w ułamku sekundy. Coś złowieszczego zabłysnęło w jego oczach. Zachował jednak spokój, chociaż wolno cedząc słowa, powiedział:
– To ona uciekła do druidów.
– Mogłeś ją ścigać – ciągnął z wyrzutem Lamis.
Smok wykrzywił wargi w złośliwym uśmiechu.
– Moi kamraci są ważniejsi niż jakaś tam kurwa.
To jedno słowo sprawiło, że Lamis przestał nad sobą panować.
– Ty padalcu! – ryknął, ruszając na smoka z pięściami, ale Amalis w porę złapała syna za ramię, odciągając go do tyłu. Nie mieściło się jej w głowie, że był gotów zaatakować stwora ziejącego ogniem. Monstrum udające tylko człowieka. Dawniej nawet nie próbowałby tego zrobić, ale od czasu zdarzenia w lesie, bardzo się zmienił.
– Zawarłeś układ z moim synem – kobieta przemówiła do smoka, który ciągle jeszcze z bezczelną miną siedział na łożu. Favien wyrazie oczekiwał, że Lamis wprowadzi swoje słowa w czyn i mało go obchodziło, że będzie musiał rozszarpać słabego kurella. – Oboje zobowiązaliście się go przestrzegać – dodała jeszcze głośniej, jednocześnie mocniej ściskając ramię syna.
– Sugerujesz kobieto, że nie wywiązałem się z umowy? – Smok podniósł się powoli z posłania. Był znacznie wyższy niż kurellowie, o szerokich ramionach nie wspominając. Głową prawie sięgał strzechy. Mężczyzna wbił spojrzenie w kobietę i jej rozwścieczonego syna.
– Oczywiście, że się nie wywiązałeś – syknął Lamis.
– Otrzymałeś od nas dwa transporty kruszcu, złota i kamieni — ciągnęła Amalis, nie zważając na słowa syna i ściągnięta twarz smoka. – Za to miałeś uzbroić swoją armię i kupić nowych najemników. Ze swej strony daliśmy ci jeszcze Gerenisse, jako dowód przyjaźni i zapowiedź długofalowej współpracy. Ty miałeś zapewnić nam przyjaźń przyszłego króla i chronić nas przed gwardzistami obecnego. Oboje mężczyźni zamilkli, Lamis opuścił ramiona, zaś zmarszczka na twarzy smoka pogłębiła się.
– Przyszły król Kirragonii wie o waszej pomocy w budowaniu jego potęgi – mruknął niechętnie. – Co się zaś tyczy dziewczyny... – Wzruszył ramionami. – Mogę pomóc ją odszukać u leśnych dziadków, jeśli na tym wam zależy.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewali, co zresztą wyraźnie odbiło się na ich twarzach. Kurellka sapnęła zirytowana.
– Mojej córki nie ma już w puszczy. Druidzi oddali ją gwardziście króla, ten zaś jak łatwo się domyślić zaniósł ją do Farrander. – Słowa kobiety były ledwie szeptem, ale Favien i tak wyglądał na zszokowanego. Mężczyzna cofnął się o krok, mrucząc przekleństwa, przeczesał ręką włosy.
– Farrander...!? – warknął wściekłym tonem.
– Tak! – odrzekł z niemniejszą furią Lamis. – Jeszcze dziś planuję udać się do stolicy i zobaczyć, co się z nią dzieje.
– Ty! – smok zarechotał głośno. – Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy nie jesteś na liście zdrajców?
Lamis uśmiechnął się krzywo.
– Jestem, tak samo jak ty, ale myślisz, że mnie to powstrzyma?
Favien spoważniał. Raz jeszcze obrzucił uważnym spojrzeniem kurella. Jego ciemny, nierzucający się w oczy strój, oszpeconą twarz.
– Wyglądasz na zdesperowanego, tak bardzo zależy ci na siostrze, czy może lękasz się, że zdradzi twoją kryjówkę?
– Gerenisse jest wierna rodzinie. Prędzej da się obedrzeć ze skóry, niż piśnie słówko. – Zapewniła skwapliwe Amalis. Jej syn jednak nie powiedział nic, co tylko świadczyło, że zakładał wszystkie możliwości, nawet zdradę.
– Mogę ci pomóc – powiedział smok, mrużąc oczy. Na jego ustach ponownie pojawił się lekki uśmiech. – Mogę cię podrzucić na królewski trakt, a potem się zobaczy.

2 komentarze:

  1. Zdziwiona jestem postawą Amalis, toć do tej pory córka nic jej nie obchodziła. Widać od razu jak bardzo jest im potrzebna, chyba tylko do frymarczenia nią. I jeszcze Favien się pojawił. A Gerenise jest lepiej w "niewoli" niż w rodzinnym domu. Mam nadzieję, że będzie o tym pamiętać w razie czego. Bardzo dziękuję za kolejny rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Meg. Rodzinka Gerenisse bardziej jej potrzebuje, niż ona ich. I podobnie jak ty, mam nadzieję, że dziewczyna o tym nie zapomni. Dziękuję za odwiedziny.

      Usuń