środa, 2 marca 2016

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 21_epizod 1



– Ufam ci, Melirze i mam nadzieję, że się nie zawiodę. – Władca pożegnał go tymi słowami i chociaż było to wiele godzin temu, one ciągle dźwięczały w jego uszach. Król słusznie podejrzewał, że Melir nie mówi mu wszystkiego.  Hrabia nie miał jednak wyboru. Los bywał okrutny, a on już dawno się przekonał, że kiedy próbujesz z nim pogrywać i naginać do własnych celów, boleśnie kopie cię po dupie.
Nie powinien niczego zmieniać, niczego pragnąć ani tym bardziej łudzić się myślą, że czekała go dobra przyszłość. Za każdym razem, kiedy o tym zapominał, pech dopadał go ze zdwojoną siłą.
Tak było, kiedy spotkał Agatte. Jego matka była przeciwna związkowi z krewką smoczycą, ale on nie słuchał. W efekcie stara hrabina es Kiral umarła kilka lat później złożona dziwną chorobą, a żona zdradziła go z najlepszym przyjacielem.
Sumienie podpowiadało mu, że powinien zabić wiarołomną żonę, zwłaszcza że istniało uzasadnione podejrzenie, iż była nie tylko kochanką Tollesto, ale również aktywną uczestniczką spisku na życie króla. Nie posłuchał sumienia, kierując się sercem wygnał żonę. Naiwnie wierzył, że reszta dokona się sama i smoczyca umrze gdzieś na pustkowiach Kirragonii. Los jednak postanowił sobie z niego zadrwić. Agatte przeżyła, dotarła na północ do swego kochanka i tam pławiąc się w luksusach urodziła mu dwoje synów. Jemu zaś przyszło żyć ze świadomością, że okazując łaskę komuś, kto na to nie zasłużył, doprowadził do narodzin dwóch największych wrogów korony.
Po tym jak żona go zdradziła, przysiągł sobie, że już nigdy nie dopuści żadnej kobiety do swego serca. Może dzięki temu, fatum o nim zapomni. Ale ponownie nie dotrzymał danego sobie słowa. Znalazł Helenę i jego świat na nowo legł w gruzach. Już wtedy, na królewskim trakcie, trzymając ją umierającą w ramionach, powinien był wiedzieć, że los ponownie postanowił pokazać mu gdzie jego miejsce. W jednej chwili oddał serce dziewczynie, nie podejrzewając nawet, że ich przyszłość tak bardzo się skomplikuje. Jak na ironię losu kluczem do lepszego życia Heleny mogła być tylko śmierć Agatte. Zamierzał tego dopilnować i zabić żonę, a potem zgładzić jej synów. Niestety, znając swoje szczęście, a raczej jego brak, zginie w potyczce z buntownikami i ukochana zostanie sama zdana na łaskę króla. Warknął na samą myśl o tym. Nie może pozwolić, by coś jej zagrażało, by jej przyszłość była tak niepewna.
Wiatr powiał mocniej, prawie ściągając mu kaptur z głowy. Melir złapał go w ostatniej chwili. Niewiele brakowało, a jego białe włosy ukazałby się postronnym gapiom. Trudno ukrywać się przed ludzkim spojrzeniem, gdy miało się tak rozpoznawalny wygląd, zwłaszcza że smoki na murach śledziły wszystkich mieszkańców Farrander.
Uniósł głowę przeszukując tłum osób kręcących się po targowisku, wypatrując tej jednej twarzy, na której najbardziej mu zależało. Helenę trudno było przeoczyć. Znacznie wyższa niż większość kobiet i piękniejsza niż one, przyciągała spojrzenie każdej mijanej osoby. Poprosił ją by poszła na rynek i przespacerowała się wśród straganów. Bez peleryny i kaptura zasłaniającego jej lico. Początkowo niechętna temu pomysłowi, zgodziła się, dopiero gdy pogłaskał jej poraniony policzek, uświadamiając jej, że nawet paskudna blizna nie jest w stanie jej oszpecić. Była wyjątkowa, on o tym wiedział, pora by reszta mieszkańców zrozumiała jak cenny klejnot mieszka w ich mieście.
Ubrany w zniszczone odzienie szedł za nią w sporej odległości. Patrzył jak reagują ludzie, gdy ich mijała, gdy dotykała towarów lub zachwalała tkaniny. Wszyscy bez wyjątku jej schlebiali, kobiety zerkały z zazdrością, a mężczyźni kłaniali się uniżenie. Tak, Helena miała w sobie coś królewskiego, jej maniery były bez zarzutu, a wrodzona skromność nie pozwalała być nieuprzejmą wobec sprzedających.
Wiedział, że spiskowcy prędzej czy później podejmą próbę kontaktu z nią, jeszcze nie wiedzieli, co się z nią stało po ostatnich wydarzeniach na zamku, a on zamierzał im pokazać, że ciągle tu była, piękna, powabna. Idealna dwórka, mająca dostęp do królowej, będąca w jej łaskach. Idealna przynęta i zabójczyni. Poczeka, aż podejmą próbę kontaktu i wtedy wyłapie ich wszystkich, by zetrzeć w proch. Nie zostawi przy życiu nikogo, kto zagraża królowi i Helenie. Odpłaci tym gnojkom za wszystko, czego przez nich doświadczyła, za strach, który stał się jej udziałem przez ostatnie tygodnie i wszystkie upokorzenia.
***
Nie zastanawiał się dokąd powinien polecieć, nie myślał nawet o żadnym konkretnym miejscu. Jego celem było opuszczenie Awer i znalezienie się jak najdalej od matki i brata. Z dala od ich intryg i spisków. Choć uwielbiał sposób, w jaki matka rozgrywała swoją cichą wojnę, fakt, że jego również oszukała, bardzo go zabolał.
Obraz zapłakanej twarzy Heleny ponownie stanął mu przed oczyma i ogarnęła go fala gniewu. Na siebie i swoją rodzinę. Na to jak bezmyślnie dał się podejść i oszukać. Uwierzył w zapewnienia Thargara, co do moralności dziewczyny, mało tego, nawet nie zadał sobie trudu by sprawdzić oskarżenia brata. Zareagował jak na prawdziwego smoka przystało, kierując się instynktem, a nie rozumem. Skatował biedną dziewkę, a następnie porzucił na pastwę losu. Nikt go nie powstrzymał, nikt nie skarcił. Może tylko matka miała obiekcje, co to jego czynu, kiedy jednak przekalkulowała ile korzyści mogą osiągnąć z tego, co zrobił, szybko przyłączyła się do Thargara, gratulując mu dobrego posunięcia.
Opuścił smocze góry i kierując się do centrum królestwa rozmyślał, co powinien teraz zrobić. Wpierw pofrunął do swej poprzedniej bazy, starej warowni zniszczonej przez Tollesto. Okrążył ruiny, ale nie wyczuł w nich żadnych oznak życia. Pofrunął nieco dalej i wylądował na skraju puszczy. Tu moc była tak silna, że z trudem utrzymywał smocze wcielenie. Nie chcąc tracić energii na bezsensowną walkę z siłami, których nie widział, stał się człowiekiem. Od razu poczuł się lepiej. Drzewa gęsto rosnące obok siebie wyraźnie nie akceptowały ognia, który w nim drzemał. Czuł potężną siłę napierającą na niego, usiłującą zmusić go do posłuszeństwa, wypchnąć poza granice swego terytorium.
Może i nie był istotą na wskroś magiczną jak druidzi, ale wiedział, że to co czuje to tylko straszak na przypadkowych wędrowców. Większość istot obchodziła ten las szerokim łukiem, bojąc się tego, co kryło wnętrze. On nie czuł lęku, raczej respekt przed mocą pradawnych mędrców.
Zrobił krok i wszedł między drzewa. Jakaś elektryzująca siła otoczyła go niewidzialnym płaszczem. Poddał się jej i tak nie byłby w stanie wygrać. Tamtego, feralnego dnia, gdy był tutaj z Gerenisse, również czuł tę pierwotną magię. I tak jak wtedy, tak dziś nie zaatakowała go, tylko dawała odczuć, że jest: groźna i potężna. Przypomniał sobie druida w szarej szacie z długą brodą i sposób, w jaki rozmawiał z kurellką, jakby była kimś więcej niż dziwką na usługach żądnego władzy brata. On sam nigdy dotąd nie zastanawiał się nad tym, co robił i jaką ścieżką szedł. Tollesto ukształtował go wystarczająco mocno, a matka podsycała ogień nienawiści ku południowcom, ku ojcu. Setki lat przeżył trawiony tym ogniem, niszcząc w sobie każdą cząstkę, każdy aspekt, który mógłby łączyć go z białym smokiem, z jego prawdziwym dziedzictwem. Kilka tygodni temu bez wahania wykorzystywał siostrę Lamisa, nie widział również nic złego w pragnieniu zabicia białego smoka. Dziś czuł tylko pustkę. Nie pozostało nic z jego życia. Dzięki matce nigdy nie poznał prawdziwego ojca, a idąc ścieżką wojny, ostatecznie zburzył szanse na jakiekolwiek więzi między nimi. Do Awer również nie miał po co wracać, a nawet gdyby miał, nie chciał.
Uszedł jeszcze kawałek i dotknął chropowatego pnia dębu. To w tym miejscu stał druid, gdy widział go po raz ostatni, prawie czuł jego zapach wśród gałęzi.
– Przeszłość potrafi sprawiać ból i nic na to nie poradzisz – głos jak szept na wietrze rozległ się tuż za jego plecami, przyprawiając go dreszcze. Jeszcze nim się obrócił wiedział, kogo za sobą zobaczy.
– Czekałeś na mnie? – zapytał, stając twarzą twarz z duchem przeszłości.
– A czy kwiaty czekają na słońce? – Druid szedł wśród wysokich traw, a jego stopy prawie nie dotykały podłoża. Rośliny rozchylały się przed nim, robiąc mu miejsce, a potem nietknięte wracały do swej poprzedniej pozycji.
– Nie powinienem tutaj przychodzić. – Sam nie wiedział po co to mówi i czemu w ogóle rozmawia ze starcem. Ostatnim razem, kiedy się widzieli, żądał od mędrca by dał mu wodę życia.
– A jednak tu jesteś – starzec zatrzymał się przed nim. – I wciąż trapi cię to samo pytanie. Drgnął zaskoczony spostrzegawczością starca. Przez głowę mu nawet przeszło, że dziad czyta mu w myślach.
– Nie wiem kim jestem? – rzucił kwaśno, ale mędrzec tylko przekrzywił głowę.
– To nie jest to pytanie. Wiesz, kim jesteś. Zawsze wiedziałeś. Nie wiesz, gdzie twoje miejsce i nie wiesz, czy w ogóle, gdzieś na tym świecie jest miejsce dla ciebie?
– Skąd...? – zaczął, ale zaraz ugryzł się w jeżyk.
– Nigdy nie zastanawiało cię, dlaczego twoje życie wyglądało tak a nie inaczej? Dlaczego będąc synem wielkiego lorda, żyłeś jak bękart na zamku uzurpatora?
Favien zacisnął dłonie w pięści, starając się zatrzymać napływ wspomnień.
– Przeszłości nic nie zmieni! – warknął. – Po co się nad nią roztrząsać?!
– Nie zmieni. Wiedz tylko, że twoja przyszłość to wciąż czysta stronica i to od ciebie zależy co na niej zapiszesz.
Favien opuścił głowę. Złość przelewała się przez niego falami. Smok powarkiwał pobudzony szalejącymi emocjami. Druid nie miał racji, nie miał przed sobą żadnej przyszłości, matka i Tollesto się o to postarali, a on im w tym dopomógł: gnębiąc mieszkańców północy, wykorzystując ich i niewoląc. Knuł i zawiązywał spiski z każdym, kto był przeciwko obecnemu królowi i lordom południa. Nigdy nie udało mu się podejść na tyle blisko Karez i ojca, by go zniszczyć i chyba tylko tego jednego grzechu nie można było mu zarzucić. Zatem starzec się mylił, na południu czekał go sąd i egzekucja za zbrodnie, które popełnił, na północy śmierć z ręki rozwścieczonego brata. Co najwyżej mógł salwować się ucieczką poza granice Siódmego Lądu.
– Stoisz na rozdrożu, ale pamiętaj, zawsze masz wybór.
– Wybór? – zaśmiał się szaleńczo. – Jedyne co mi pozostało, to wybrać sposób, w jaki umrę.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi druida. Nie bacząc na zacięty wyraz twarzy mężczyzny położył dłoń na jego ramieniu.
– Równie uparty jak ojciec – stwierdził. – Nie miałeś łatwego życia, ale też nie jesteś łagodnym barankiem. Mówisz o śmierci, ale nie to trapi cię najbardziej, tylko myśl, czy twoje życie wyglądałoby tak samo, gdyby Melir es Kiral wiedział o twoim istnieniu?
– W mojej obecnej sytuacji to bez znaczenia – skłamał. Powinien strącić rękę druida, ale o dziwo, dotyk starca działał na niego kojąco. Przeklęte czary.
– A może jednak nie? Chciałbyś go spotkać, widzę to w twoich oczach.
Fvien szarpnął się do tyłu.
– Nic o mnie nie wiesz! – wrzasnął. – Nie jestem taki jak mój ojciec i nigdy nie będę. Po co miałbym lecieć na południe? By stanąć u wrót jego zamku, rozłożyć ręce i powiedzieć: witaj ojcze, to ja, twój syn. Ten, którego nosiła Agatte w łonie, kiedy wypędziłeś ją z Karez. Ten sam, który przez tysiąclecia knuł, spiskował, gwałcił i niszczył smoczą ziemię. O tak, już widzę, jak wita mnie z otwartymi ramionami – zaśmiał się gorzko, a potem nie patrząc już więcej na druida ruszył między drzewa. – To było głupie, nie powinienem był tutaj przychodzić.
– Dlaczego? Bo tutaj wszystko się zaczęło? – zawołał za nim starzec.
To niepozorne zdanie sprawiło, że Favien zatrzymał się w miejscu. Zacisnął zęby nic jednak nie powiedział. Obawiał się, że jeśli otworzy usta zacznie krzyczeć.
– Kilka tygodni temu przychodząc do tego lasu, przyniosłeś ze sobą gniew i furię. Chciałeś wody życia, a dostałeś tylko smutek.
– Gdybym wiedział... – warknął. – Nie kazałbym jej tu przychodzić. Nie spotkałbym cię, nie ujrzałbym jego, a potem... cała reszta również by się nie wydarzyła.
– Być może – Druid ponownie podszedł do niego. – Gdybyś tutaj nie przyszedł, nie poznałbyś prawdy o sobie samym, o swojej rodzinie. Chciałbyś nadal żyć w kłamstwie? – Jasne brwi starca podjechały do góry.
– Nie! – warknął smok. – Wolę prawdę, nawet gorzką, nawet bolesną, ale prawdę.
Druid skinął głową, wyraźnie zadowolony z udzielonej odpowiedzi, a potem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kryształową fiolkę.
– Weź – powiedział, wkładając ją w dłoń smoka. – Kiedyś nie byłeś jej godny, dziś ona cię wzywa.
Favien rozdziawił usta. Przez dłuższą chwilę gapił się bezmyślnie na szklaną buteleczkę.
– Dajesz mi wodę życia? – Nie mógł uwierzyć, że trzyma coś tak cennego w dłoni. – Dlaczego?
Druid pogłaskał się pod długiej brodzie, a chwilę później rzucił zagadkowo:
– Tych kilka kropli może uratować jedno życie. Ty podejmiesz decyzję czyje. Użyj jej mądrze, a twój los odmieni się na zawsze.

4 komentarze:

  1. Ciekawa jestem kiedy się spotkają ojciec z synem, jak zareaguje Melir i co zrobi Favien z wodą życia. Bardzo dziękuję za kolejny fragment. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaję sobie sprawę, że wodą życia zaskoczyłam wszystkich. Teraz Favien będzie musiał pogłówkować i poważnie zastanowić się, co dalej począć. Jakieś sugestie?

      Usuń
  2. Czyżby Melir zostanie śmiertelnie ranny przy probie odbicia zrównania z ziemią zamku Tolesto i Favian na nim wykorzysta te kilka kropel ratując życie ojcu, którego wcześniej nienawidził całe swoje życie i pragnął jego smierci? Dziękuję Emiś I buziolki :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra myśl, chociaż przyznaję, myślałam o czymś innym, ale może skorzystam z twojego pomysłu. Jedno jest pewne, wątek Faviena zacznie się rozwijać, choć trudno mi jeszcze powiedzieć, czy nie zakończy się dramatycznie.

      Usuń