U nieba bram
Przebudziło ją słońce wpadające do
pokoju, przeciągnęła się na łóżku z rozrzewnieniem otwierając oczy. Pościel
była biała, miękka i nagrzana słońcem. Ściany również były jasne, w niczym nie
przypominały jej sypialni.
Przeciągnęła się, a potem, odrzucając kołdrę
wstała z łóżka. O dziwo nie była naga, jak się tego spodziewała, lecz
miała na sobie coś, co można byłoby uznać za przeogromny T-shirt. Powąchała go
ostrożnie – Michael. Uśmiechnęła się do siebie, czując cudowne odrętwienie w
ciele.
Słońce świeciło coraz intensywniej, rozświetlając
cały pokój.
„Concora”
– przeszło jej przez myśl. Nigdzie indziej promienie nie czyniły
takich cudów jak w królestwie niebieskim. Marzyła o kawie, prysznicu i
Michaelu, choć może nie w tej kolejności, raczej Michael, kawa, na końcu
prysznic.
Nucąc wesoło pod nosem ruszyła do drzwi, gdy nagle
do jej uszu dotarł niski głos Michaela i
odpowiadający mu radosny śmiech dziecka. Zamarła z dłonią na klamce. Zamrugała zaskoczona, myśląc, że się przesłyszała, lecz śmiech dziecka
dobiegający z dworu, był coraz intensywniejszy.
Skradając się na paluszkach, wyszła na przestronny, przystosowany dla aniołów taras.
Położyła dłonie na marmurowej poręczy i spojrzała w
dół.
W ogrodzie archanioła pomiędzy rabatkami, a krzewami
hibiskusa biegał w tę i z powrotem Michael, wokół niego zaś jak asteroida podskakiwał mały, mniej więcej pięcioletni
chłopiec. Wysoko nad ich głowami powiewał czerwony latawiec. Dziecko miało
ciemne, prawie czarne, mieniące się granatem włosy i niewielkie białe od spodu
zabarwione na niebiesko skrzydła. Aniołek piszczał
radośnie podskakując wokół Michaela, patrząc jak archanioł wprawnymi ruchami
steruje latawcem.
– Mogę... mogę... – powtarzał raz za razem, czepiając się
rękawa archanielskiej koszuli.
Ana stała na
balonie z dłońmi wczepionymi w balustradę, bojąc się poruszyć w obawie, że ta piękna scena rozpłynie się jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. I nagle chłopiec odwrócił się, spoglądając na dom, natychmiast dostrzegając ją na tarasie.
Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz dziecka.
– Mamuś patrz, tata zrobił dla mnie latawiec...
...
– Ana, Ana, no dalej maleńka, nie rób mi tego, otwórz
oczy – niski głos, zabarwiony strachem owionął jej twarz. – Wiem, że mnie
słyszysz, spójrz na mnie, proszę.
Jęknęła, próbując poruszyć ustami, wypowiedzieć choć jedno słowo, jednak ten prosty gest zdawał się być ponad jej siły.
– Nic nie mów,
tylko spójrz na mnie – mężczyzna nie ustępował.
– Jest zbyt słaba, Michaelu, zbyt wiele od
niej wymagasz – ktoś inny włączył się do dyskusji. Znała ten głos, twarz
rozmówcy prawie natychmiast stanęła jej przed oczyma: wysoki mężczyzna, o szerokich ramionach, białych, niczym śnieg skrzydłach, czarnych włosach i zimnym przeszywającym
spojrzeniu – Gabriel. Gdzieś w środku Any rozgorzał gniew. Wspomnienia
powróciły ze zdwojoną mocą: Miriam i jej
kłamstwa... wizje, Uriel, mroki jaskini i wreszcie demony, wstrętne,
przerażające oraz śmiertelnie niebezpieczne. Ostre zębiska wgryzające się w jej ciało, szarpiące, zlizujące krew z ran
zadanych jej przez Uriela. Łzy spłynęły po jej twarzy, nie chciała pamiętać, czuć, widzieć twarzy podłych kreatur... Chciała zapomnieć…
– Już dobrze, nie płacz – szepnął Michael, głaszcząc jej
twarz. – Jestem przy tobie.
Zmusiła się by otworzyć oczy. Nadal byli
w jaskini, choć nie w tej samej, w której Uriel otworzył przejście do świata demonów. Michael siedział na kamiennej podłodze, trzymając ją w swoich ramionach. Skrzydła archanioła rozłożyły się na posadzce, brudząc i łamiąc lotki, on
jednak zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Włosy archanioła powiewały w
nieładzie, a mięśnie na jego twarzy drgały nerwowo. Głaskał jej ramiona, raz po
raz dotykając jej twarzy.
Obok Michaela stał Gabriel. Z dłońmi
ubrudzonymi po łokcie krwią, z brudnymi skrzydłami, wyglądał bardziej jak zjawa z sennego koszmaru niż
obrońca ludzkości. Jednak w jego spojrzeniu
Ana dostrzegła coś, czego wcześniej nie widziała –
tęsknotę. Za czym mógł tęsknić ktoś, kto mógł mieć wszystko: kobiety, majątek,
władzę? Ana nie chciała się teraz nad tym zastanawiać... Chciała wydostać się z tego ponurego miejsca, być jak
najdalej od demonów i zapachu śmierci.
– Kochanie spójrz na mnie – Michael głaskał jej twarz. – Jesteś
bezpieczna – powtórzył. – Już nikt nigdy cię nie
skrzywdzi.
Zmusiła
się by skupić na nim wzrok. Wyglądał inaczej niż go
zapamiętała, jego włosy zdawały się być bardziej granatowe, a oczy błyszczały
blaskiem i mocą, której wcześniej nie
widziała. Przełknęła ślinę.
– Żyję...? – warkot wydobył się z jej gardła.
Gabriel stojący pod ścianą parsknął.
– Zdecydowanie – wymknęło się
archaniołowi.
Michael posłał mu groźnie spojrzenie.
– Jest dobrze, Anastazjo – próbował ją uspokoić, ale swym zachowaniem wzmógł tylko jej
czujność.
Zmarszczyła
brwi, przypominając sobie, co też demony wyprawiały z jej ciałem. Nie mogła tak po prostu wyzdrowieć, chyba że…?
– Co mi zrobiłeś? – zapytała, próbując się poruszyć, ale
ciało odmawiało jej posłuszeństwa, ledwie mogła poruszyć palcami u stóp. Skoro
jednak mogła, znaczyło się, że je miała, a to był już dobry znak.
– Czujesz się jakoś inaczej? – wahanie wkradło się do głosu
archanioła.
– Ty wyglądasz inaczej i on również – wskazała głową na
Gabriela.
– Jak? – zapytał Michael, przekrzywiając lekko głowę. – Co
widzisz, kiedy patrzysz na mnie?
– Ciastko w
tęczowej polewie, z górą bitej śmietany –
uśmiechnęła się lekko. Michael roześmiał się głośno, Gabriel zaś pokręcił z dezaprobatą głową.
– Mówiłem, że popełniasz błąd, teraz już nigdy się od niej
nie uwolnisz.
– Wcale nie mam takiego zamiaru – odgryzł się Michael,
ignorując pretensjonalny ton Gabriela.
– Nie rozumiem – zdezorientowany wzrokiem mierzyła oby
archaniołów.
– Nie musisz, wytłumaczę ci to później – Michael zdawał
się być wyjątkowo z czegoś zadowolony.
– Kiedy?
– Kiedy będziemy już tylko sami – w źrenicach archanioła
pojawiły się figlarne błyski, zapowiedź tego, co czekało na nią, kiedy już
pozbędą się wszelkiego towarzystwa.
– Wiesz, cierpliwość nie jest moją mocną stroną – rzuciła
beztrosko.
Michael roześmiał się głośno.
– Myślę, że doszłaś już
do siebie na tyle, że czas zabrać cię do domu.
– Do naszego domu w
Concorze – powiedziała, przyglądając się mu spod przymkniętych
powiek.
– Skąd wiesz,
gdzie... – przyglądał się jej badawczo,
nie rozumiejąc, dlaczego tak nagle zgodziła się opuścić świat ludzi.
Uśmiechnęła się leciutko.
– Powiedzmy, że mam niejasne przeczucie, jaki będzie
ciąg dalszy tej historii.
Redakcja tekstu - Sylwia Ścieżka
Witaj! Bardzo dziekuje za możliwość przeczytania tej historii, jest świetna i już zabieram się za Gabriela:) pozdrawiam Basia
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyła, żałuję, że to koniec ich historii ale pocieszam się Gabrielem ;-) Dziękuję, Magda.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że spodobała ci się historia Michaela i Any. Mam nadzieję, że Gabriel również podbije twoje serce.
OdpowiedzUsuń