środa, 4 grudnia 2013

Gabriel - Rozdział 9_epizod 1


To twoja wina
Deszcz padał nieprzerwanie, mocząc ciało i skrzydła Gabriela, on sam jednak zdawał się tego nie dostrzegać. Umysł archanioła błądził wokół Marii i słów Malosa. Młody anioł, aż nazbyt dokładnie rozszyfrował pokręcone myśli Gabriela.
Mężczyzna westchnął, po raz kolejny znalazł się w tym samym miejscu, pod domem Marii, nie wiedząc, co powinien zrobić ze swoim życiem.
Na pozór wszystko zdawało się układać. Zmusił wampira, by zwolnił Marię z zobowiązań względem niego. Dziewczyna zaś zrządzeniem opatrzności okazała się być wybranką. Jej ciało i krew były całkowicie zgodne z genami aniołów, z tego też powodu, rasa Gabriela po kres dni będzie chronić Marię.
Niestety, tu zaczynały się problemy. Po pierwsze Maria nie wiedziała kim był Gabriel, choć to akurat łatwo było naprawić. Jednakże jej niechęć do niego sprawiała, że nie wybierze go sobie na swego partnera. To zaś oznaczało, że archanioł powinien przedstawić ją innym aniołom, licząc, że któryś z nich zrobi wrażenie na Marii.
Gabriel zmarszczył brwi, już sama myśl o tym, że jakiś inny mężczyzna mógłby dotykać dziewczyny, burzyła w nim krew. Co, więc miał zrobić? Pozwolić jej odejść, tak jak sobie tego życzyła, nie mówić kim jest naprawdę? Czy może zdradzić jej sekret krwi, który w sobie nosiła i narazić się na jej gniew i odrzucenie?
Potrząsnął głową, deszcz coraz intensywniej moczył mu skrzydła, białe pióra stały się już bardzo ciężkie od nadmiaru wody. Gabriel potrząsnął nimi, strącając niechciane krople z lotek.
Ludzie mijali go obojętnie, nie spoglądając nawet w jego stronę, zajęci chowaniem się przed deszczem, spiesząc się do swoich domów.
Gabriel stał i patrzył na rozpadającą się kamienicę i wątłe światełko migoczące na drugim piętrze. Chciał o niej zapomnieć, odwrócić się i odejść do swoich spraw. Naprawdę chciał – tylko nie potrafił tego zrobić. Jej uśmiech, zapach, spojrzenie, wszystko to łaskotało jego duszę, kiedy była obok niego. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego. Nigdy dotąd nie doświadczył równie ciepłych uczuć. Zresztą nawet przy Michaelu, którego darzył braterskim uczuciem, nie czuł się równie swobodnie. Była co prawda jeszcze Thalia, stara anielica, która, odkąd tylko Gabriel sięgał pamięcią starała się mu zastępować matkę. Semira nie darzyła swego jedynego syna matczynymi uczuciami. Od dnia, w którym się narodził, od chwili, w której spojrzała na jego ciemne oczy i zrozumiała, że Gabriel kiedyś będzie potężniejszy niż ona, znienawidziła swego potomka. Opiekę nad młodym aniołem szybko przejęły nianie i mamki, Semira zaś wróciła do swoich zajęć, przypominając sobie o synu raz na kilka lat. Ale nawet, wtedy nie potrafiła wykrzesać z siebie ciepłych uczuć, nie wspominając już o dotyku. Gabriel nie wiedział, co to znaczy zasnąć w matczynych ramionach, słuchać jej kojącego głosu, choć wiele razy będąc dzieckiem wyobrażał sobie tę scenę. Dopiero, kiedy Thalia przybyła do jego domu i rozłożyła swe opiekuńcze skrzydła nad Gabrielem, zrozumiał, że ktoś jednak go kocha. Niestety, wtedy Gabriel był już dorosły i nie potrzebował miłości.
Aż do dzisiaj. Jęknął, potrząsając głową. Czy to, co czuł do Marii było miłością? A może tylko troską o nią i jej córeczkę?
Rozmyślania Gabriela przerwało ciche skrzypnięcie starych drzwi w kamienicy i postać dziewczyny, która chwilę później ukazała się w nich. Maria wybiegła na ulicę, nie zważając na deszcz, bez parasola i płaszcza, w zwyczajnym ubraniu. Rozgorączkowanym wzrokiem wodziła dookoła, raz po raz wołając imię dziecka, po jej twarzy, mieszając się z kroplami deszczu, płynęły łzy.
– Amelia! Amelia! – wołała raz po raz, zupełnie nie przejmując się tym, że mijający ją przechodnie spoglądali na nią z politowaniem.
Gabriel zagryzł wargi. Stało się coś złego, strach i ból Marii wsiąkał mu w skórę niczym krople deszczu. Podbiegł do dziewczyny chwytając ją za ramiona.
– Co się stało? — zapytał, potrząsając nią nieznacznie.
Spojrzała na niego i zaniosła się szlochem.
– Nie ma jej... zabrali ją... moją córeczkę... Abigail... Bazyli... nie ma jej... – szlochała bez przerwy.
Gabriel przygarnął jej ciało do siebie, w jego głowie wirowały dziesiątki myśli.
– Kto zabrał twoją córkę? – zapytał.
– Nie ma jej... zabrali ją... Abigail... muszę wezwać pogotowie... – bełkotała, zupełnie nie zaważając na jego słowa.
Gabriel odsunął ją od siebie i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
– Czy ktoś jest ranny? – zapytał, wzrokiem lustrując postać Marii, szukając na jej ciele śladów przemocy. Kremowy sweter, który miała na sobie, był poplamiony krwią, ale Gabriel wiedział, że nie była to krew Marii, nie czuł jej osobliwego zapachu.
Musiał potrząsnąć nią, by w końcu raczyła mu odpowiedzieć.
– Abigail... – załkała. – Poturbowali Abigail i psa... – Jej głos ponownie się załamał. – Nie chcieli, im oddać Amelii... gdybym tylko była w domu... dlaczego mnie przy niej nie było?
Gabriel zmarszczył brwi, nie czekając na dalsze słowa dziewczyny, chwycił ją za rękę i ruszył do kamienicy. Maria przez całą drogę szlochała, zawodząc, że nie powinna była wychodzić z domu.
Mieszkanie wyglądało jak po przejściu tornada. W progu leżała siatka z zakupami, którą zapewne Maria upuściła wracając do domu. Karton z mlekiem pękł, rozlewając się po brązowym linoleum. Większość mebli była poprzewracana, nieszczęsna lampa z pocerowanym abażurem złamana. Staruszka leżała na kanapie, przyciskając do głowy wielgaśny ręcznik. Czarny labrador pojękiwał na podłodze. Z pyska psa kapała krew, a brzuch zdawał się być dziwnie opuchnięty.
Gabriel puścił Marię i podszedł do Abigail. Staruszka jęknęła, kiedy tylko anioł spróbował odsunąć ręcznik i dotknąć jej głowy.
– Abigail, muszę to zobaczyć – powiedział, nadając swemu głosu, kojące brzmienie.
– Pogotowie – jęknęła za jego plecami Maria. – Muszę wezwać pogotowie...
– Nie! – skarcił ją ostro Gabriel. – Nikogo nie wezwiesz, nim się nie dowiem, co dokładnie się stało.
Zagryzła wargi, zaskoczona jego zachowaniem. Gabriel, tymczasem, zdążył namówić Abigail, by pokazała mu głowę. Siniak wielki, niczym pięść, zdobił czoło staruszki, poza tym nie wyglądała na specjalnie poturbowaną.
– Popchnęli mnie, łobuzy jedne – syknęła, kiedy archanioł położył dłoń na guzie. – Upadłam na grzejnik – jęknęła. – Gdybym była młodsza, pokazałbym, im – warknęła.
Gabriel nucił w myślach, uzdrawiającą pieśń. Wyleczenie Abigail zajęło mu ledwie chwilkę. Staruszka uśmiechnęła się do niego promiennie i mężczyzna zdał sobie sprawę, że czas na półśrodki i bawienie się w podchody właśnie się skończył.
Nie miał wątpliwości, kto włamał się do mieszkania Marii i uprowadził jej córkę, wolał jednak, by kobieta sama mu to powiedziała. Prawda – tak, teraz tylko to mogło ich ocalić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz