środa, 13 listopada 2013

Gabriel - Rozdział 6_epizod 1

Gdybyś tylko chciał mnie dotknąć
Siedział na podłodze już od wielu godzin, ściskając w dłoni skórzany bicz. Myśli w głowie archanioła gnały tak szaleńczo, że ledwie nad nimi panował. Dłonie drżały, w ustach zaschło. Jej zapłakana twarz i poranione usta raz po raz stawały Gabrielowi przed oczyma, budząc w, nim prędzej gniew i wściekłość niż poczucie winy, że pozwolił sobie dotknąć kogoś takiego jak ona.
Powinien się ukarać, zetrzeć z ciała jej grzeszny zapach, wytrzeć z umysłu jej twarz. Jednak nie potrafił tego zrobić, bo w gruncie rzeczy wcale nie czuł się winny, że ją dotknął.
Był wściekły, rozpierała go furia. Nie na nią, była tylko ofiarą, lecz na wampira – jej szefa. Dlaczego wcześniej nie domyślił się, dla kogo pracowała? Była zbyt idealna, zbyt piękna, by służyć komuś mniej znaczącemu niż Thomas.
Samo brzmienie przeklętego imienia, budziło w archaniele mordercze skłonności. Gardził wampirem, ileż, to istnień ludzkich sprowadził ten potwór na zatracenie? Setki, a może tysiące. Gabriel nie zamierzał pozwolić, by podobny los spotkał Marię.
Dlaczego tak nagle zaczęło mu zależeć na jej losie? Wolał sam siebie nie pytać. Złudnie oszukiwał się, że robił to z powodu dziecka. Matka i córka darzyły się wyjątkową miłością, nie zasłużyły sobie, by je rozdzielać.
Gabriel odrzucił bicz z niesmakiem i ociągając się wstał z podłogi. W miarę jak się ubierał, silne postanowienie kiełkowało w jego głowie.
Wciągnął bieliznę. Ona musi skończyć z takim życiem – postanowienie numer jeden. Włożył spodnie. Pójdzie do wampira i rozmówi się z, nim ostatecznie, odbierając mu dziewczynę – postanowienie numer dwa. Włożył koszulę. Postara się, by wiodła lepsze, godniejsze życie – postanowienie numer trzy.
Jeszcze nie wiedział jak to zrobi, jak przekona ją, że można żyć, inaczej, ale był pewien, że musi to zrobić. Zaczął zapinać guziki od koszuli, kiedy jego palce natknęły się na zaschnięte plamy krwi – jej krwi. Odruchowo przysunął materiał do twarzy, wciągając zapach kobiety do płuc. Jęknął oszołomiony. Na Najwyższego jakże jej krew miała cudny zapach. Ledwie miał siłę odsunąć koszulę od twarzy.
Wyszedł z pokoju, ciągle jeszcze oszołomiony nadzwyczajnym zapachem Marii, jednak, dopiero kiedy przekręcił klucz w drzwiach, dostrzegł stojącego na korytarzu Malosa.
Młodszy anioł przypatrywał się mu ze zmarszczonymi brwiami.
– Coś się stało? – zapytał szybko Gabriel. Thalia twierdziła, że rany anioła goją się wprost znakomicie. Jedynie jego kondycja psychiczna pozostawiała wiele do życzenia.
– Dlaczego to robisz? – zapytał Malos, po raz pierwszy od, kiedy tu był, przejawiając zainteresowanie życiem swojego opiekuna.
Gabriel drgnął.
Młody anioł nie ustępował.
– Co robię? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Goszczę cię w moim domu?
– To również – chłopak nie spuszczał czujnego wzroku z twarzy archanioła. – Dlaczego sam siebie karzesz? To jakiś rodzaj masochizmu? Sprawia ci to przyjemność?
Gabriel wzdrygnął się. Ból nigdy nie był przyjemny. Czasami, jednak był konieczny, by nabrać dystansu do życia. Niezbędny, by wrócić na prawidłową ścieżkę.
– Nie sądzę, by to były sprawy, które możesz zrozumieć – rzucił chłodno archanioł.
– Widziałem twoje plecy – powiedział. – Myślałem, że brałeś udział w jakiejś walce, ty jednak sam sobie to zrobiłeś. Dlaczego? Co było tak ważne, że okaleczyłeś sam siebie? – W głosie anioła słychać było zarówno niedowierzanie, co pogardę.
Nic i wszystko – przemknęło przez myśl archaniołowi. Zamiast wypędzić ją z myśli, każdym kolejnym uderzeniem bata jej obraz coraz wyraźniej odmalowywał się w jego głowie. Czy była warta tego, by zalać własne plecy krwią? Zdecydowanie.
– Są sprawy, o których nie masz pojęcia – powiedział Gabriel.
– Naprawdę? – prychnął anioł. – Wiesz co sobie myślę? Uważam, że jesteś wybitnie popierdolonym skurczybykiem. Wielki pan sędzia i kat w jednej osobie. Wymierzasz innym sprawiedliwość, udając wszechmocnego, a potem, kiedy nikt nie widzi tłuczesz siebie na kwaśne jabłko, bo czujesz się winny, że zadałeś komuś ból! – krzyczał anioł, wymachując gniewnie dłońmi. – Jesteś nic nie wartym gnojkiem. Jeśli chciałeś poczuć, co to znaczy stracić skrzydła i sens własnego życia, trzeba było powiedzieć, wyrwałbym ci je z przyjemnością. Może, wtedy byś zrozumiał, czym jest prawdziwy ból.
Gabriel milczał. Słowa anioła uderzały w niego jak prawdzie ciosy, raniąc jego duszę. Choć musiał przyznać przed samym sobą, że kryło się w nich ziarno prawdy. Owszem, nieraz odczuwał poczucie winy z powodu wyroków, które wydawał. Prawo, jednak pozostawało prawem, dla każdego powinno być takie samo. Jednakże kary, które sobie wymierzał, tyczyły się jego własnych przewinień i słabości.
– Mylisz się – powiedział, siląc się na spokój. – Wiem, co oznacza utrata skrzydeł, wiem jaki ból musiałeś znieść, wiem jak bardzo cierpi twoja dusza, nie mogąc odnaleźć się w nowej rzeczywistości, wiem, co oznacza brak mocy anielskich... – przerwał widząc jak Malos blednie, cofając się przed Gabrielem. Powinien zamilknąć, nie mówić już ani słowa, jednak pewne sprawy czasami należało wyjaśnić do końca. – Też kiedyś byłem pełen zapału, młody i głupi. Popełniałem błędy, czasem mniejsze, rzadziej większe. Odpuszczano mi je bez słowa. Jednak pewnego dnia naraziłem własną rasę na zagładę. Straciłem swoje skrzydła. – W głosie archanioła zabrzmiał ból. – Straciłem swoje moce, straciłem sens życia.
***
Stał na ulicy, skryty w cieniu drzewa, zastanawiając się, czy dobrze zrobił przychodząc tutaj. Gdyby był kimś innym z pewnością próbowałby oszukać samego siebie, że chciał się tylko upewnić, czy z Marią wszystko w porządku.
Znał jednak siebie dużo lepiej. Przyszedł tu, bo chciał ją zobaczyć, dotknąć, raz jeszcze poczuć gładkość jej skóry pod palcami. Ponownie móc utonąć w jej pięknym spojrzeniu.
Miotał się z myślami prawie godzinę, raz po raz zastanawiając się, czy dobrze zrobił zdradzając tak wiele ze swego życia Malosowi, kiedy nagle drzwi do rozpadającej się kamienicy otworzyły się, a z wnętrza zubożałego budynku, wyłoniła się postać pomarszczonej staruszki.
Abigail szepnął w myślach Gabriel. Sąsiadka Marii ubrana w wełnianą narzutkę i cienki kapelusik, dziarskim krokiem jak na kogoś w jej wieku, ruszyła na popołudniowy spacer. U jej boku żwawo podskakiwała Amelia. Dziewczynka trajkotała radośnie, na przemian mówiąc, śmiejąc się i wypychając sobie buzię cukierkami.
Gabriel poczekał, aż obie panie znikną za zakrętem, po czym skierował swe kroki do kamienicy. Bałagan i skrajne ubóstwo na nowo zakuły go w oczy. Zabrać z tej nory Marię i Amelię – postanowienie numer cztery, odnotował w pamięci.
Ostrożnie zapukał do drzwi, starając się nie rozwalić do końca rozpadających się zawiasów.
– Amelko, znowu zapomniałaś pluszaka? – Z głębi mieszkania rozległ się dźwięczny głos Marii, chwilę później drzwi otworzyły się ukazując kobietę we własnej osobie. Przyciskała do piersi pluszowego misia. Rozchyliła nieznacznie wargi, wydając z niebie jęk zaskoczenia na jego widok. – Myślałam, że Amelka zapomniała zabrać Timiego na spacer bąknęła rumieniąc się i wskazując jednocześnie na misia.
Gabriel stał jak wmurowany. Bał się poruszyć w obawie, że tylko śni i za chwilę będzie musiał się obudzić. Wyglądała prześlicznie, rana na głowie i powiece ładnie się goiła i tylko spory siniak widniał pod okiem dziewczyny. Nos i wargi również wyglądały na zdrowe.
Uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
– Nie spodziewałam się ciebie – szepnęła.
– Wiem – wydukał. – Chciałem tylko sprawdzić, czy...
– Nic mi nie jest – powiedziała szybko, cofając się i zapraszając go do środka. – Masz może ochotę na kawę? – zagadnęła go, zmieniając temat.
Skinął głową, wchodząc do malutkiego mieszkania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz