Patrzeć, nie
zawsze znaczy widzieć
Kiedy pierwszy raz zobaczyła anioły,
było letnie popołudnie. Niebo przybrało kolor ciemnego błękitu, zapowiadając
nadejście burzy. Jeszcze nie padało, nawet pojedynczy grzmot nie zakłócił ciszy
upalnego dnia, coś jednak wisiało w powietrzu. Niebo raz po raz przecinały
rozbłyski światła, niczym fajerwerki w noc sylwestrową.
Anastazja zadarła głowę do góry,
zastanawiając się, czy wzrok przypadkiem nie płata jej figla. Gęste chmury, aż
kipiały od nadmiaru wyładowań. Błyski, niczym flesze z aparatów
fotograficznych rozświetlały granatowe obłoki.
I wtedy niebo się rozdarło. Może nie
dosłownie, ale obłok pękł, jakby przecięty ostrym nożem i wypadł z niego anioł.
Jego czarno-szare skrzydła były w strzępach, umięśnione ramiona oraz nogi, pokrywała
gęsta plątanina krwawych ran.
Opadał bezwładnie, gubiąc lśniące pióra.
W ręku dzierżył miecz, choć nie był w stanie go już użyć. Głowa opadła mu do
tyłu, a ciało z coraz większym impetem zbliżało się do ziemi.
Dopiero wtedy, Anastazja zaczęła
panikować. Jeszcze chwila i anioł zderzy się z ziemią. Upadek z takiej
wysokości zabije go. Chwyciła pierwszą mijającą osobę za rękaw koszuli,
wskazując ręką na niebo.
– On spada – krzyknęła. – Trzeba mu
pomóc.
Mężczyzna wyrwał rękę z jej uścisku,
ledwie zerkając na niebo.
– Wariatka – powiedział, odchodząc w
pośpiechu.
Inne osoby również ją mijały, nie poświęcając
jej ani jednego spojrzenia. Anastazja miotała się chwilę po chodniku, nie wiedząc,
co powinna począć.
Stało się dla niej jasne, że albo jest
jedyną osobą, która widzi spadającego anioła, albo też od słońca totalnie padło
jej na mózg.
Szybko odrzuciła drugą myśl, nigdy nie
czuła się zdrowsza niż teraz. Być może człowiek ze skrzydłami na plecach i
mieczem w dłoni powinien wprawić ją w osłupienie, tak się jednak nie stało.
Bardziej niepokoił ją fakt, że anioł zabije się upadając na ziemię, niż to, że
w ogóle istniał.
Ponownie spojrzała na spadającego
mężczyznę, który teraz jakby przeczuwając, że zderzy się z twardym gruntem,
desperacko zaczął machać ramionami.
Anioł próbował jeszcze kontrolować swój
lot, nie wiele jednak mógł zrobić. Połamane skrzydła nie chciały go nieść, a ziemia
była tuż, tuż.
W końcu w pobliskim parku uderzył w
ziemię, wzbijając tumany kurzu, łamiąc krzaki piwonii i hibiskusów.
Anastazja już miała przebiec przez ulicę
i ruszyć na pomoc rannemu aniołowi, gdy chmury ponownie rozsunęły się i kilka
samotnych promieni przemknęło w szczelinie, padając na ziemię. Zaraz potem,
skąpany w blasku światła pojawił się kolejny anioł. Anastazja zamarła. Nie był
ranny, przeciwnie, frunął ku ziemi, idealnie kontrolując swój lot, pozwalając
prądom powietrznym nieść się.
Wylądował lekko na skwerze, nie
wzbijając nawet odrobiny kurzu z pobliskiego chodnika. Wokół tłoczyli się
ludzie, zagubieni w swoich codziennych sprawach, przechodząc obok niego i
mijając go jakby był powietrzem.
"Ludzie nie potrafili dostrzec
aniołów" przeszło Anastazji przez myśl.
Anioł uniósł miecz i podszedł do
leżącego.
Michael nie był zwykłym aniołem, lecz
archaniołem – boskim
posłańcem i katem. Jego moc przewyższała wszystko, co znane na tym świecie.
Uriel leżał w kałuży własnej krwi. Jego
skrzydła doszczętnie połamane, obdarte z piór, niczym szydercze kikuty dawnego
blasku, wystawały zza jego pleców. Anioł spoczywał na trawie, ciężko dysząc. Spodnie miał
podarte, strzępy koszuli przykrywały jego tors. Liczne rany, zdobiły ciało,
tworząc plątaninę krwawych tatuaży.
Michael stanął nad pokonanym. Nie żywił
względem leżącego żadnych ciepłych uczuć, nie po tym, co odkrył
ubiegłej nocy.
Uriel próbował otworzyć oczy. Lewa
powieka nawet nie drgnęła, oko było mocno spuchnięte. Prawa uniosła się
odrobinę. Wystarczająco by dostrzec Michaela stojące nad nim.
– Przyszedłeś do mnie dołączyć, by wylegiwać
się na słońcu? – wychrypiał ranny. – Całkiem ładny stąd widok – słowa ze
świstem wychodziły z jego ust.
Twarz archanioła nawet nie drgnęła.
– Przyszedłem cię zabić – powiedział
zabójca aniołów.
Leżący skrzywił się, co miało być
zapewne uśmiechem.
– Uderzysz leżącego? Bezbronnego? –
szydził anioł, strużki krwi ściekały mu po brodzie.
– Uderzę zdrajcę własnej rasy,
spiskowca, mordercę dzieci. Anioł zacharczał.
– Taa dzieci... spotkanie z nimi było
bardzo pouczające...
Usta archanioła zacisnęły się w wąską
linię. Ramię dzierżące miecz uniosło do góry.
– Giń Urielu...
– Przestań! Co robisz?! – krzyk
pomieszany z lękiem sprawił, że ramię archanioła zadrżało.
Wypielęgnowanym trawnikiem biegła
dziewczyna, machając nerwowo dłońmi. Ciemne, lekko postrzępione włosy powiewały
wokół jej twarzy, zasłaniając policzki i oczy. Dopasowana sukienka, w kolorze
soczystej fuksji, opinała idealne kobiece ciało. Dyszała jak po długim biegu.
– Przestań! – krzyknęła raz jeszcze
stając przed Michaelem. – Jak możesz go krzywdzić! – dłonią wskazała na
leżącego. – Przecież on żyje, powinieneś mu pomóc. Co z ciebie za anioł?
Michael gapił się na dziewczynę, jakby
nagle wyrosło jej pięć par rąk. Zdawał sobie sprawę, że rozdziawił usta, ale
jak miał zareagować? Na wszystkie męki piekielne – WIDZIAŁA GO!
Ta ludzka istota, stała tutaj przed nim
i patrzyła na niego. To przecież niemożliwe. Ludzie nie widzieli aniołów. Na
dodatek, miała czelność
przemówić do niego.
– Zamilknij kobieto – powiedział niskim
głosem, kiedy już wróciła mu zdolność logicznego myślenia. Jak śmiała wydawać
mu polecenia. Był archaniołem, prawą ręką Boga. Ona tylko marnym prochem.
Uriel równie zaskoczony, co Michael,
przyglądał się kobiecie. Jego usta delikatnie drgały. Czy to ze śmiechu, czy z
bólu, anioł nie wiedział. Wyraźnie jednak sytuacja go bawiła. Po tysiącach
przeżytych lat, jakaś ludzka istota dostrzegła go, stanęła w jego obronie i to
w chwili jego ostatecznej klęski.
Anastazję tymczasem ogarnął gniew. W
innych okolicznościach zapewne skakałaby z zachwytu. Jakieś dwa metry przed nią
stał najprawdziwszy anioł. Był tak wysoki, że by spojrzeć mu w oczy, musiała
zadrzeć głowę do góry. Potężne ramiona, okrywał skórzany napierśnik. Długie, czarne włosy,
miał zebrane z tyłu głowy w koński ogon. Boki tuż nad uszami mocno wygolone. Co
prawda rysy twarzy anioła, jak dla Anastazji były odrobinę zbyt kanciaste i
wyraziste, ale i tak nie można było odmówić mu urody. Miał mocno zarysowaną
szczękę, wystające kości policzkowe i głęboko osadzone oczy. Nawet z tej odległości
Ana widziała ich głęboki błękit. Jednak, to skrzydła robiły największe wrażenie.
Wcale nie były białe, jak się jej początkowo zdawało, tylko niebieskie. U dołu
wyraźnie granatowe, stopniowo przechodzące w błękit. Przepiękne. Jaką miałyby
rozpiętość, gdyby je rozłożył? Trzy, a może cztery metry?
Anioł poruszył się, ramię dzierżące
miecz opadło do boku. Plamy krwi na zbroi błysnęły w słońcu, wyrywając
Anastazję z zachwytu.
– To ty go tak urządziłeś! – powiedziała
z wyrzutem. – Jak mogłeś?!
Michael zamrugał zaskoczony. Śmiała go
krytykować?
– Milcz kobieto. Nie masz prawa wtrącać
się w boskie wyroki – jego głos był niski i przeszywający.
– Boskie wyroki? – prychnęła
lekceważąco. – A ty, kim niby jesteś, że masz prawo pastwić się nad słabszymi
od siebie? Katem, egzekutorem? – ruszyła ku pokonanemu. – Nie pozwolę na to.
Jednak archanioł był szybszy. W jednej
chwili stał kilka kroków przed nią, by teraz zaciskać dłonie na jej ramionach i
potrząsać nią mocno.
– Czy życie ci nie miłe, kobieto –
warknął anioł, potrząsając
nią.
Wbiła w niego wściekłe spojrzenie.
– Natychmiast mnie puść, bo zacznę
krzyczeć – zagroziła mu, szamocząc się i wściekle machając stopami w powietrzu.
– Mogę cię uciszyć – syknął, przysuwając
twarz do jej twarzy.
Ana zamarła. Chciał ją zabić? Dlaczego?
Jakby tego było mało jego twarz z bliska zdawała się być jeszcze
przystojniejsza, a włosy tak naprawdę wcale nie były czarne tylko
ciemnogranatowe. Jak burzowe chmury.
Cały zdawał się być kipiącą gniewem
chmurą gradową.
– Nie wolno ci – szepnęła cicho. –
Jesteś aniołem. Anioły powinny bronić ludzi.
– Jestem archaniołem i ludzie nic dla
mnie nie znaczą – powiedział obojętnym głosem. – A teraz zamilknij i śpij,
rozkazuję ci – ciało kobiety natychmiast zwiotczało w jego ramionach. Głowa
dziewczyny opadła na pierś, oddech uspokoił się.
Michael puścił ją, pozwalając, by niczym
kukiełka opadła bezwładnie na
trawę.
„Jeden irytujący problem
z głowy” – pomyślał, przenosząc swój wzrok na Uriela, lub raczej na miejsce,
gdzie chwilę wcześniej leżał ranny anioł. Teraz o jego dawnej obecności
świadczyła tylko wygnieciona trawa i kilka szarych piór.
Michael warknął wściekle, wyciągając
natychmiast miecz. Wściekłym spojrzeniem omiótł okolicę. Uriel nie mógł
rozpłynąć się w powietrzu, nie po tylu ranach, jakie otrzymał z rąk Michaela. A
jednak.
Chodnikami jak gdyby nigdy nic
spacerowali ludzie, samochody przemierzały ulice, kierowcy trąbili poganiając
siebie nawzajem. Mieszkańcy wracali z pracy do domów. Ludzie!
Gniew ponownie wypełnił serce i myśli
archanioła, kiedy przenosił swe spojrzenie na śpiącą kobietę. Gdyby nie
pojawiła się w parku, Uriel już by nie żył, a on Michael po raz kolejny
wykonałby boski nakaz.
Kobieta stanęła między nimi,
rozpraszając Michaela i dając Urielowi czas na ucieczkę. Nie powinno jej tu
być. Nie powinna ich widzieć. Nie powinna wchodzić między kata i jego ofiarę.
Dawniej za mniejsze przewinienia karano
śmiercią. Ale dawniej ludziom wolno było oglądać anioły.
Redakcja tekstu - Sylwia Ścieżka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz