poniedziałek, 23 września 2013

Mroczny Dotyk - Rozdział 20_epizod 1




Kronos w końcu udało się pochwycić Zarazę, zaraz potem zniknął, zabierając demona w sekretne miejsce. Rhea, miotając przekleństwa pognała za mężem.
Wiktoria nie wiedziała ile czasu minęło, nic, co działo się dookoła, jej nie obchodziło. Być może trwałaby tak w nieskończoność, gdyby ktoś nie krzyknął w komnacie, a język Torina nie dotknął jej skóry. Chwilę później wojownik otworzył oczy, a jego pierś uniosła się gwałtownie.
Dziewczyna potarła opuszkami palców jego policzek, uśmiechając się do niego przez łzy.
– Wróciłeś – wychrypiała wzruszona. Wiedziała, że wygląda okropnie, mało ją to jednak obchodziło, liczył się tylko fakt, że go odzyskała.
Torin uśmiechnął się do niej słabo, jego usta ciągle jeszcze pełne były jej krwi, z trudem ją przełknął. Chciał unieść rękę, nie był jednak w stanie tego zrobić.
Przyjaciele wojownika jak na komendę stłoczyli się wokół nich, przepychając się jeden przez drugiego, starając się podejść jak najbliżej.
Wiki nie patrzyła na nich, choć słyszała ich niedowierzające szepty. Nie zamierzała oddać im swojego mężczyzny, przynajmniej nie w tej chwili, może trochę później, ale i tak nie na długo. Był jej, ocaliła go. Powiodła wzrokiem po jego ciele. Dziura w klatce piersiowej zasklepiła się, choć pozostał na niej widoczny znak. Znamię było podłużne i opadało w dół aż do bioder wojownika. Lekko połyskiwało pod skórą – znak jej miecza.
Nie musiała spoglądać na swoje ramię, by wiedzieć, że Miecz Przeznaczenia nadal mieszkał w jej ciele. Czuła go, jego ciepło i energię. Jakimś jednak cudem ostrze obdarzyło również swoją mocą, Torina, choć był to zaledwie cień jego obecności.
– Wiki... – wychrypiał Torin nienaturalnym głosem.
Uśmiechnęła się do niego czule.
– Nic nie mów, nie musisz – wystarczy, że żyjesz.
– Czyja... ja jestem wampirem? – chropowaty głos wydobył się z gardła wojownika.
– A masz ochotę mnie ugryźć? – zapytała, uśmiechając się do niego.
– Jak nigdy dotąd – powiedział.
Roześmiała się dźwięcznie, czule głaszcząc go po twarzy.
– Głuptas – powiedziała. – Jesteś sobą, tylko sobą.
– A...?
Wiedziała, o co chciał zapytać. Pewnie po tysiącach przeżytych lat tęsknił za demonem. Mimo pogardy, jaką żywił względem stwora, zżyli się ze sobą, a taką więź trudno tak po prostu zerwać. Lucien klęczący tuż obok uprzedził jej odpowiedź.
– Kronos pobił się z Rheą o demona, ale to królowi udało się pojmać Zarazę. A tak w ogóle to witaj wśród żywych przyjacielu – dozorca Śmierci pochylił się i uściskał wojownika.
Torin odpowiedział uściskiem, nic jednak nie powiedział, nie był w stanie, tak dawno nikogo nie dotykał. Setki lat minęły odkąd ostatni raz uścisnął dłoń przyjaciół.
Przyjaciele szybko otoczyli ich, po kolei witając się z wojownikiem.
Wiki siedziała na piętach patrząc jak Lordowie ściskają Torina. Pierwszy raz od tysiącleci mogli bezkarnie dotknąć swego przyjaciela. Teraz, kiedy demon opuścił już jego ciało, a Lucien zawrócił z duszą wojownika, Torin był naprawdę wolny. Choć słaby i poraniony po ciosie zadanym przez bogów, wsparty na ramionach Aerona przyjmował kolejne uściski ze strony wojowników.
Chciała się odsunąć robiąc im więcej miejsca, ale nie była w stanie. Kręciło się jej w głowie, utrata krwi i ataki bogów zrobiły swoje. Ledwie miała siłę trzymać się w pionie.
Ktoś przysunął się do niej, obejmując ją ramieniem i ratując przed upadkiem –Scarlet, kobieta dozorczyni demona Koszmarów i córka Rhei. Uśmiechnęła się do niej ledwie zauważalnie, a potem spojrzała na swego niebieskowłosego męża.
– Gid oddawaj T–shirt – powiedziała.
– Absolutnie się z tobą nie zgadzam – odpowiedział tamten, kucając obok Wiki i ściągając przez głowę czarny podkoszulek. – Mam ich mnóstwo, więc ten nie musi ci starczyć.
Przez chwilę przyglądała się mu, analizując jego słowa. Same kłamstwa, jeśli go dobrze zrozumiała. Przyjęła koszulkę, a Scarlet pomogła jej się w nią ubrać.
– Wcale nie jestem ci wdzięczna – powiedziała do wojownika.
Ten wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu. Jego demon bez trudu usłyszał kłamstwo w jej głosie i nagrodził go gromkimi brawami.
– Trzeba doprowadzić cię do porządku – stwierdziła Scarlet. – Dasz radę wstać? – zapytała.
– Chyba tak – powiedziała Wiktoria. Nie miała jednak racji, bo osłabione członki w żaden sposób nie zareagowały na jej próby.
– Raczej jesteś bardzo silna – skwitował Gideon. – I chyba najedzona, co?
Znaczyło się głodna. Była, jak jasna cholera.
Potaknęła głową, odrobinę wstydząc się swoich pragnień.
Scarlet uścisnęła ją mocniej.
– Nic się nie martw, ja też jestem istotą nocy, wiem, co cię trapi. Jakoś temu zaradzimy.
– Lucien! – zawołała Scarlet.
Minęła chwila, nim spośród rozochoconego tłumu wojowników wyłoniła się twarz dozorcy Śmierci.
– Co się dzieje? – zapytał podchodząc do nich.
– Musimy nakarmić Wiktorię – powiedziała Scarlet.
– Ona nabrała strasznie dużo sił, po tym jak już zabiła Torina – dodał Gaideon.
Lucien zmarszczył brwi, przyglądając się dziewczynie.
– Faktycznie trzeba się tobą zająć – powiedział siadając przed dziewczyną i krzyżując nogi w kolanach. Wyciągnął w jej kierunku dłoń, odsłaniając nadgarstek. – Pij.
Wiktoria potrząsnęła głową, choć kły już zdążyły wysunąć się z ust. Była głodna, cholernie głodna. Nie chciała jednak pić krwi przyjaciół Torina. To byłoby nie sprawiedliwe wobec niego. Czułaby, że ich wykorzystuje.
– Nie krępuj się, pij – ponaglił ją wojownik.
– Nie dasz rady nas gdzieś przerzucić? – zapytała Scarlet.
– Nie – zaprzeczył Lucien. – Musi napić się tutaj. A my musimy stąd zniknąć nim wrócą bogowie.
– Cóż nie masz specjalnego wyboru – szepnęła Scarlet do ucha Wiktorii. – Ale jeśli nie chcesz pić od niego, możesz napić się mojej lub Gideona.
– Nie! – różnokolorowe oczy Dozorcy Śmierci rozbłysły. – Napije się mojej. Jestem po części odpowiedzialny, za to, że Rhea ją uwięziła, a Torin samotnie poszedł do niebios.
– Nie jesteś mi nic winien — warknęła dziewczyna przez zęby.
– Pij – powiedział po prostu wojownik, potrząsając ręką przed jej nosem.
Cóż, skoro sam tego chciał, proszę bardzo. Żołądek po raz kolejny skręcił się jej z głodu. Co raz trudniej było zapanować wampirzym instynktem.
Chwyciła dłoń Luciena wbijając się w jego nadgarstek. Gęsta krew, ciepłym strumieniem spłynęła w dół po jej poranionym gardle. Nie była tak pyszna i tak elektryzująca jak krew Torina, ale miała w sobie moc właściwą tylko nieśmiertelnym.
Wiki piła chciwie, gasząc pragnienie, ignorując fakt, że wiele ciekawskich par oczu przyglądało się im teraz. Głownie blondynka o bardzo seksownych kształtach. Kobieta skrzywiła się z dezaprobatą, jakiś cień furii przetoczył się po jej twarzy, któryś z wojowników szepnął jej jednak coś do ucha, bo po chwili blondynka uśmiechnęła się lekko, jej ramiona rozluźniły się, a z twarzy zniknął morderczy wyraz. Z pewnością była kobietą Luciena i nie spodobało się jej, że jakaś inna spijała siły witalne jej faceta.
Wiktoria odsunęła się od ręki wojownika. Wierzchem dłoni otarła usta. Chciała więcej, te trochę krwi ledwie zasyciło pierwszy głód i podleczyło jej rany. Na razie jednak musiała zadowolić się tym, co miała. Potem przyjdzie czas na odzyskiwanie sił.
– Dobrze by było, gdybyśmy się już stąd ulotnili – odezwał się wojownik z głową ogoloną na łyso.
Lucien potaknął, wstając na nogi.
– Najpierw Torin – zadecydował dozorca Śmierci.
Wiki również wstała, nadal kręciło się jej w głowie, ale większość ran zdążyła się już zasklepić. Miecz swoją mocą dopełniał dzieła.
Większość wojowników skupiła się wokół Luciena, szykując do ewakuacji z Tytanii. Tylko Wiki stała z tyłu, pozostawiona samej sobie. W tłumie mężczyzn i kobiet, zobaczyła jasne włosy, a potem Torin odwrócił głowę, spoglądając na nią. Uśmiechnął się do niej, wyciągając w jej kierunku dłoń.
Zawołał ją.
Ruszyła do niego chwiejnym krokiem. Nie zrobiła jednak nawet dwóch kroków, gdy czyjaś silna dłoń zacisnęła się na jej ramieniu, szarpiąc ją do tyłu. Poleciała na ścianę, uderzając w nią plecami i głową. Upadła na podłogę niczym szmaciana lalka. Krew zalała jej usta, ból był jednak niczym w porównaniu z furią, jaka się w niej obudziła.
Kronos powrócił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz