piątek, 6 września 2013

Michael - Rozdział 2_epizod 1



Ten, który jest jak Bóg
Obudził ją potworny ból głowy. Chyba najgorszy, jaki kiedykolwiek miała. Przez kilka nieskończenie długich minut leżała, nie próbując nawet się poruszyć, w obawie, że głowa pęknie jej na dwie części.
Dopiero, kiedy serce przestało szaleńczo walić w jej piersi, a tlen równomiernie rozszedł się po ciele, pozwoliła sobie otworzyć oczy. Biały sufit, fiołkowe ściany, delikatne zasłonki w oknie.
Ana po raz kolejny zrobiła głęboki wdech. Leżała w swoim łóżku, w swoim mieszkaniu i sądząc po zapachu, w swojej ulubionej pościeli.
A dlaczego miałoby być inaczej?” – przeszło jej przez myśl, przecież nie balowała wczoraj do późna w nocy. Nie zaliczyła żadnej imprezy, prywatki, czy nawet kolacji. Nic. Dlaczego miała więc wrażenie, że ma luki w pamięci?
– Świrujesz – powiedziała do siebie, kręcąc głową i ten prosty ruch natychmiast przyprawił ją o mdłości.
– Auć – jęknęła. A może jednak zabalowała? Jeśli nie, to skąd u niej tak gigantyczny kac?
Dziesięć minut później Anastazja zdecydowała, że ma dosyć leżenia i czas wstać, nawet, jeśli oznaczałoby to, że mózg wypłynie jej przez dziurki w nosie.
Odrzuciła kołdrę. Okej jak na razie dobrze jej szło. Ostrożnie spuściła nogi na podłogę. Teraz musi tylko podnieść tułów do pozycji siedzącej.
– Głęboki wdech i do dzieła – ponagliła samą siebie. – Raz kozie śmierć.
Mięśnie napięły się i Ana usiadła. Szybko jednak pożałowała tego ruchu, bo zawroty głowy wywróciły jej żołądek do góry nogami. Zacisnęła powieki, oddychając szybko. Świat wirował, serce galopowało, a w głowie trzeszczało. Szczęściem żołądek zaraz się uspokoił.
Ostrożnie otworzyła oczy. Świat powoli nabierał ostrości, a pokój przestał wirować.
Ana westchnęła.
–To jakiś koszmar – jak tak dalej pójdzie, do południa być może dotrze do łazienki. – Weź się w garść dziewczyno – skarciła siebie ostro. – Wstajemy.
Z żelaznych planów jednak nic nie wyszło, a dziewczyna z przerażeniem wpatrywała się w swoje kolana, a konkretniej rzecz biorąc w sukienkę okrywającą jej nogi. Wczorajszą sukienkę! Jakim cudem położyła się do łóżka w rzeczach?
Strach natychmiast ścisnął jej gardło. Co na Boga robiła wczoraj wieczorem? Pamiętała, że popołudniu jadła obiad z Miriam, która oprócz tego, że była przyjaciółką, była również wydawcą powieści Any.
Po obiedzie planowała pójść do galerii i kupić sobie sukienkę z okazji promocji nowej książki. Zmarszczyła brwi. Nie pamiętała, by kupiła jakąkolwiek sukienkę. Nie mogła sobie nawet przypomnieć, czy w ogóle jakąś oglądała.
Co więc do diabła robiła przez następne kilka godzin? Zdenerwowana już nie na żarty, zmusiła obolałe ciało do przyjęcia pozycji pionowej. O dziwo, wcale nie zakręciło się jej w głowie.
Na sztywnych nogach, mamrocząc coś pod nosem, ruszyła do łazienki.
– Prysznic, kawa, proszek od bólu głowy – wyrzuciła przez zaciśnięte zęby. – Albo nie, prysznic, Ibuprom, a potem kawa.
Krzywiąc się i pojękując, stanęła przed lustrem w łazience i od razu pożałowała, że to zrobiła. Wyglądała koszmarnie, z rozmazanym makijażem, posklejanymi włosami oraz sukienką ubrudzoną na ramionach.
Zupełnie jakby tarzała się w krzakach.
Kręcąc z niedowierzaniem głową, zrzuciła rzeczy i weszła pod prysznic. Ciepła woda spowodowała, że jej ciało rozluźniło się, a głowa przestała doskwierać.
Anastazja oparła dłonie na białych kafelkach, pozwalając by ciepły strumień opływał ją swobodnie. Przymknęła oczy, relaksując się jeszcze bardziej.
Jej myśli dryfowały spokojnie, nie koncentrując się na niczym szczególnym. Woda otaczała ją z każdej strony, delikatnie szumiąc i pieniąc się.
Pełen spokój. Tylko ona, woda, zapach szamponu, szum wiatru na twarzy i szelest skrzydeł...
Skrzydeł?! Anastazja otwarła gwałtownie oczy. Jakich znowu skrzydeł? Nie wiedzieć czemu przed oczyma stanęły jej ciemnoniebieskie pióra. Smukłe długie, wprost idealne, jedno piękniejsze od drugiego, a wszystkie misternie poukładane, tworzące idealny łuk, idealne...
Skrzydło anioła.
Pewnie parsknęłaby, śmiejąc się ze swoich niedorzecznych myśli, gdyby w jej głowie nie odmalowała się jak żywa, twarz mężczyzny o błękitnych oczach.
Krzyknęła odskakując do tyłu i uderzając plecami o ścianę kabiny.
– Anioł! Niech to szlag warknęła. – Najprawdziwszy anioł. Widziałam go. Jak żywego. Wczoraj, stał przede mną w parku... groził mi... – serce Any biło jak oszalałe, próbując nadążyć za galopującymi myślami. Anioł... park... miecz... krople krwi... szare pióra na trawie... pokrwawiony mężczyzna/anioł leżący u jej stóp... oczy tamtego, błękitne, zagniewane...
Nagle siły opuściły Anastazję i dziewczyna opadła na płytki. Jej pierś unosiła się szybko, jak po gwałtownym biegu. Ból głowy to nasilał się, to znikał... obrazy, dziesiątki obrazów... sceny... słowa... dotyk jego dłoni na skórze... krew tamtego... jej krzyk...
Ukryła twarz w dłoniach.
– Boże, chyba oszalałam – jęknęła. – To nie może być prawda, to tylko złudzenie, iluzja, wymysł mojej chorej wyobraźni.


Redakcja tekstu - Sylwia Ścieżka

1 komentarz:

  1. Właśnie zaczęłam czytać tę serię, po skończonej serii o smokach ;-) Spodobała i się Twoja twórczość więc cofnęłam się do początków! Masz talent kobieto! Zawitam u Ciebie na dłużej ;-)

    OdpowiedzUsuń